niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 8.

- I? Co z nią? - westchnąłem. - Jak się czuje?
- Jej organizm jest wystarczająco silny, by znieść taką dawkę, będzie dobrze. Przeczyściliśmy na wszelki wypadek jej żołądek i jamę nosową, więc niebawem powinna poczuć się lepiej. - oznajmił lekarz poważnym, jak dla mnie sztywnym tonem.
- W której jest sali? Chcę ją zobaczyć.
- Skoro już tu jest, zrobimy kilka badań, a po nich będzie mogła wrócić do domu. Niech pan usiądzie i poczeka.
Mimowolnie przewróciłem oczami, lecz usiadłem na drewnianej ławce. Nie chciałem wiele - zobaczyć ją. Dowiedzieć się czy wszystko z nią w porządku.
Przeszklone drzwi szpitala otworzyły się, a do środka weszli mundurowi... Mhm, się zacznie. Rozglądnęli się po pomieszczeniu. Usiadłem wygodnie z rękami założonymi za głową. Gdy wreszcie dotarli wzrokiem na mnie, zamienili ze sobą kilka słów, nie spuszczając ze mnie spojrzenia i zmierzyli w moją stronę, a na moich ustach wymalował się cwany uśmiech.
- Tomlinson? - spytał czarnoskóry policjant.
Ah, czyli nie znają mojego imienia. Nadal jestem Thunder Tomlinson.
- To zależy. - spojrzałem na niego z dołu pewnym siebie wzrokiem, a on rzucił mi wściekłe spojrzenie. - Czego chcecie, jeśli można wiedzieć?
- Zostaje pan aresztowany. Może pan za...
- Daruj sobie tą dziecinną formułkę! - machnąłem lekceważąco ręką.
Miałem do czynienia z policją przez lata. Wiedziałem co mogą, a czego nie. Co potrafią, jak szybcy są, jak dobrze umieją prowadzić samochód. Jak często na prawdę używają broni, a o tym przekonałem się na własnej skórze. Wciąż na ramieniu mam bliznę po Colcie, którego sam czasami używałem. Była to najprostsza broń.
- Słuchajcie mnie uważnie. - wskazałem palcem na nich. Obaj tak samo zdezorientowani. Chyba nie mają pojęcia do kogo mówią. - Jeśli nie wiecie kim jestem, radzę włączyć telewizor i posłuchać wiadomości. Może wtedy zmądrzejecie. - prychnąłem, wiedząc, że tak się nie stanie. - A teraz przepraszam was bardzo, ale mam sprawę do załatwienia.
Wstałem z ławki i zacząłem kierować się... W sumie to nie wiem gdzie. Byle z daleka od nich. Nagle poczułem z tyłu swojej głowy zimny metal. Aha, ktoś tu jednak się odważył.
- Ręce do góry.
Z szerokim uśmiechem powoli uniosłem dłonie na wysokość swojej głowy.
Moje dłonie zostały sprowadzone na plecy i skute. Pewnie myślą, że to koniec... A zabawa dopiero się zaczyna. Jednym w miarę sprawnym ruchem, który miałem niestety ograniczony do pewnego stopnia, uderzyłem czarnoskórego w krocze. Nie był dobrze zbudowany, powiem wręcz, że... Gruby.
Zgiął się w pół, a ja chwyciłem wylatujący z jego dłoni pistolet. Kajdanki bez problemu rozerwałem.
Spluwę przyłożyłem do głowy policjanta kulącego się na podłodze, a wzrokiem lustrowałem drugiego. Był przerażony, ale zachował profesjonalną minę. Wyjął drżącą ręką broń zza paska, a mój uśmiech się tylko poszerzył. Kątek oka zauważyłem, że czarnoskóry próbuje wykonać jakiś ruch. Zamachnąłem się, a moja noga zamaszyście uderzyła w jego brzuch. Z jego ust wydobył się niekontrolowany, zduszony kaszel.
- Odłóż broń. - warknąłem.
Mężczyzna po chwili namysłu powoli odłożył pistolet na kafelki.
- Kopnij.
Po chwili Colt znajdował się tuż przy mojej nodze.
Zerknąłem przez ramię co się dzieje wokół. Przerażeni pacjenci, jak i inni ludzie siedzieli prawie skuleni na ławkach lub przyciśnięci do ściany, myśląc, że ich nie zauważę. Bezradna recepcjonistka chwyciła telefon drżącą ręką i już miała coś wcisnąć, lecz mój krzyk jej chyba w tym przeszkodził:
- Odłóż to natychmiast!
Przestraszona dziewczyna położyła słuchawkę na blacie i odsunęła się w tył. Ochrony tu nie ma? Tym lepiej dla mnie. Chwyciłem jakże cierpiącego policjanta za mundur i dosłownie wyrzuciłem ze szpitala, kierując broń w stronę drugiego. Ale zanim się zorientowałem powiadomił psiarnię o sytuacji. Jest źle, ale mogło być gorzej.
- Sukinsyn. - warknąłem
Wymierzyłem broń w jego głowę i nacisnąłem spust, a nagły dźwięk wypełnił cały budynek, rozchodząc się po nim echem. Ciało mężczyzny padło na ziemię, a z niewielkiej dziury w jego czole sączyło się mnóstwo krwi, barwiąc przy tym białe kafelki. Ta chwila, kiedy ktoś przez ciebie umiera jest... Niezwykła. Twój słuch jakby zamiera, a wzrok utkwiony jest na ofierze. Nagle dotarł do mnie pisk kobiet, płacz dzieci, rozszalałe bieganie jak najdalej ode mnie... Po prostu chaos. A do tego doszedł jeszcze dźwięk syren policyjnych. Oh, tak. Teraz się zacznie pościg.
Wybiegłem z budynku, chowając broń do kieszeni i wsiadłem do samochodu. W szpitalu się nie ukryję za cholerę. Wrócę po Nathalie w nocy.
 Odpaliłem silnik. Niewiele czasu zajęło mi rozpędzenie się do 180km/h. Przyciskałem pedał coraz bardziej, zmieniając co chwilę biegi i patrząc w lusterko. Jechali za mną. Na pewno nie jeden radiowóz. Zaczęli mnie doganiać tymi miernymi samochodzikami. Przyśpieszyłem jeszcze bardziej, tym samym dochodząc do 230hm/h.
 Widząc ostry zakręt, do którego się zbliżałem, odruchowo spojrzałem w lusterko. Nadal mnie ścigali, jeśli można to tak w ogóle nazwać. Ku ich zdziwieniu zwolniłem. Boże, nie sądziłem, że tak łatwo ich oszukać. Jeden radiowóz jechał szybko, starając się wyminąć mój samochód.
- Mnie się nie wyprzedza.
Obróciłem kierownicę, a mój samochód z wielką siłą uderzył w bok radiowozu, który dachując poleciał w stronę jakiegoś potężnego budynku. Cóż, ktoś musi tu ucierpieć. A tym kimś nie będę na pewno ja. Nie dam się złapać tym razem, bo po co? Zawsze uciekałem i tym razem też to zrobię. W ostatniej chwili udało mi się wjechać w zakręt, tym samym nieco gubiąc policyjne samochody.
 Wystarczyło kilka pętel, by ich zgubić. Wjechałem do blaszaka, po czym zamknąłem go. Blaszakiem nazywamy ogromny, srebrny, blaszany, jak sama nazwa wskazuje... Garaż. No albo coś na jego podobieństwo. Wygląda raczej jak jakiś stary magazyn, ale jest w miarę porządny. W jednym z kilku takich właśnie blaszaków mamy warsztat. Według nas - najlepszy w całym Londynie, ze względu na jego wyposażenie i ludzi. Jest profesjonalny. Mechanicy, a mówiąc prościej nasi znajomi, są precyzyjni i poważni jeśli chodzi o naprawę i tuning naszych samochodów.
 Wszedłem do drugiego z blaszanych magazynów, gdzie mieliśmy wspomniany warsztat. Trochę zdziwiło mnie, że zastałem tam Josha, Evelyn i Bruce'a.
- Hej. - przywitałem się.
Cała trójka uśmiechnęła się do mnie, odstawiając swoje energizery. Pili je chyba codziennie. Ale jak siedzieli tu od 6 rano do nocy, to im się nie dziwię. Też bym tego potrzebował.
- Dawno cię tu nie było. - zaśmiał się Bruce. - W jakiej sprawie przyszedłeś?
- A no wiesz... Pały mnie goniły. - sapnąłem, drapiąc się po karku.
Cała trójka wybuchnęła śmiechem. Spojrzałem na nich, unosząc jedną brew.
- Chcesz? - spytała Evelyn, podając mi Redbulla.
Wziąłem puszkę, którą z charakterystycznym dźwiękiem otworzyłem, po czym wziąłem kilka łyków. Usiadłem na masce Range Rovera, który należał do... Sam nie wiem kogo.
- Czyj jest ten wóz? - spytałem, kiwając głową za siebie.
- Jakiegoś... Hooda. - Ev wzruszyła ramionami.
Hood... Hood?
- Calum Hood? - zmarszczyłem brwi.
- Chyba tak, a co?
- Przecież to znajomy Irwina. TEGO Ashton Irwina, który prowadzi linię pieprzonych burdeli.
- Może znajdziemy w nim coś ciekawego? - zaśmiał się Josh.
Uniosłem wysoko brwi. Zeskoczyłem z maski i usiadłem na miejscu pasażera. Otworzyłem schowek... Pusty.
 - Kurwa. - mruknąłem. - Nic z tego. Wyczyścił całe auto. Chyba wiedział, że mnie znacie. - zaśmiałem się.
- Hmm, moglibyśmy upuścić przez przypadek chipa gdzieś w samochodzie... - mruknął Bruce, a na jego ustach wymalował się uśmiech.
I tak też zrobili. Nie zajęło im to długo, a ja miałem ogromną ochotę iść do domu, dać Liamowi kod i tylko patrzeć z ciekawością gdzie jadą, ale nie... Zostałem.
***
 Przyznam, że fajnie mi się z nimi gadało, lecz kiedyś trzeba wrócić do domu, nie?
Spojrzałem na zegarek. Cholera, późno. Bardzo późno.
- Dzięki za wszystko, żegnam was i do zobaczenia.
Machnąłem do nich, wychodząc z magazynu. Wsiadłem z powrotem do swojego samochodu i wyjechałem z blaszaka. Kierując się w stronę szpitala myślałem, jak mam ją stamtąd zabrać bez zbędnego narażania się dzisiaj po raz kolejny. Zaparkowałem wóz przy tylnym wejściu, gdzie nie rzucał się tak bardzo w oczy i wszedłem do szpitala. Jak się dowiedziałem Nathalie jest obok sali operacyjnej. Numeru nie pamiętam, ale jak obok to obok. Szedłem pustymi ciemnymi, pustymi korytarzami. Dziwne. Szpital powinien być teraz... Żywy?
 Wreszcie znalazłem operacyjną. Cóż, po bokach sporych drzwi od tej sali, znajdowały się jeszcze dwie mniejsze, drewniane powłoki. Pchnąłem tą po lewej i na mój pech spał tam jakiś chłopak. Westchnąłem i wszedłem do drugiej sali. Tam także jej nie było. 
- Co jest? - szepnąłem pod nosem.
Może jest już w domu? No tak, skoro mnie nie było, to pewnie ją puścili. Wróciłem więc do naszego dachu nad głową.
- Nathalie?! - krzyknąłem, zaraz po przekroczeniu progu.
Ale odpowiedziała mi tylko cisza. Po schodach zszedł półnagi Harry, ziewając.
- Nie wróciła jeszcze ze szpitala.
- Ale... Jej tam nie ma.
______________________________________________________
Witam panie i panowie, jeśli tu jacyś są!
Cóż... Spierdzieliłam, nie no, gorzej; spierdoliłam na całej linii. Jezu, tak chciałam, żeby fajnie wyszedł, a jest taki... No po prostu ujowy!
Kurcze, przepraszam was za to strasznie.
Mam nadzieję, że mi go wybaczycie. :c
Tak poza tym, jeszcze jedna sprawa...
Dlaczego pod ostatnim były tylko 3 komentarze?
Ludzie, załamaliście mnie. 
Co się stało z Zuzą, Marcelą czy Ewą? Zniknęłyście dziewczyny? :C
Smutam i to bardzo.
Mimo wszystko bardzo kocham tych, którzy nadal ze mną są, podziwiam was, haha <3
No to do zobaczenia za tydzień i mam nadzieję, że będzie tym razem więcej komentarzy, miśki! ;*
Weronika xo

4 komentarze:

  1. Jedno wielko co?!
    Ja tu siedzę i o luju mam palpitacje serca! Coś Ty zrobiła z Nath! Masz mi wszystko wyjaśnić! I to już! Jpdl nie bawię się tak! Wcale nie spierdoliłaś! Jest genialny! Jak zawsze zresztą :)
    Boże z tym chipem to dowalili haha coś czuję, że Lou nie jednokrotnie urzyje go xD
    O fuck! Właśnie wpadł mi pomysł co mogłaś zrobić z Nath! Ale nie.. Nie to nie mogłby być to! Oni by tego jej nie zrobili...
    Oh i jeszcze, no no Lou! Wymiatasz skarbię. Dobrze, że Cię nie złapali.
    A teraz jak już mówiłam przeczytane, skomentowane to lece spać!
    Czekam teraz na kolejny siedząc jak na walonych szpileczkach. Boziu jak one się wbijają.. :D
    Życzę duźio weny! :*
    Kocham moćno moćno :*
    Buziolki :*
    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. OKEJ, NIE ROZUMIEM CZEMU PISZESZ ŻE TO JAKIŚ NIEWYPAŁ CZY COŚ, PRZECIEŻ TO JEST GENIALNE :V B|
    Jestem ciekawa dokąd pojedzie ten samochód Caluma XD i cały czas szpanuję tym, że Ash handluje dziwkami xdd pewnie to on porwał Nathalie i dlatego jej nie ma :oo wgl może po prostu nie sprawdził wszystkich pomieszczeń w tym szpitalu, huhu XD ale serio, Lou tak sobie poradził z tymi glinami, ja bym sie popłakała na jego miejscu, a on zabił XD
    Wera, KOCHAM CIĘ, DZIEKUJE, ŻE PISZESZ TEGO BLOGA, ON JEST TAKI MEGAMEGAMEGAMEGAMEGA (znowu mi zabrakło slów, no ile można;--; ) Oki, ja lece spac bo późno, milego dnia xxxxxxx
    @stylesolesi
    FOREVER YOURS ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski rozdział!
    Haha... Louis w akci ;D
    Fajnie wyszedł ci opis tej strzelaniny w tym szpitalu.
    Hm... Ciekawe co sie stało z naszą główną bohaterką...
    Ja bym stawiała na policjantów. Może te ich puste banie ogarneły, że jest ważna dla Louisa i chcą to jakoś wykorzystać... :/
    A może Ash ją grzecznie odebrał bo naprzykłd go o to poprosił...
    Albo Ashowi wkońcu odpieprzyło i porwał ją do swojej "pracy"... nosz kure... tak nie wolno!
    Ja musze wiedzieć co sie z nią stało!
    Nie wytrzymam no!
    Ale jakoś musze więc czekam na nexta i życze weny!
    Papatki <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Takze ten, jestem.
    Postaram sie byc u ciebie regularnie


    Rozdzial jak zwylke swietny a nie spieprzony!
    Z niecierpliwoscia czekam na nexta!!!!

    OdpowiedzUsuń