wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 20.

Muzyka: https://www.youtube.com/watch?v=8IHFVn0sv14
*Perspektywa Louisa*
- Uh, to był George.
- Sukinsyn - wysyczałem, zaciskając dłonie w pięści.
- Louis, tak dalej być nie może. Musimy się z nim uporać, wiesz, że jest jedynie niewielkim problemem, który najzwyczajniej w świecie trzeba sprzątnąć - powiedział Harry, który najwyraźniej już nie mógł doczekać się spotkania z Maxem tak samo jak ja.
Na pewno zaraz po zobaczeniu go, rzuciłby się na niego z nożem, bo bronią palną nic by nie wskórał.
- Tak, wiem. I zrobimy to teraz albo nigdy - odparłem hardo.
Wiem, że tym razem nie obejdzie się bez porządnej walki, w której nikt nie ucierpi. Choć mam cichą nadzieję, że wszyscy wyjdą z niej żywi. Zwłaszcza Nathalie. Ona nie może odejść. Za nic w świecie. Może i stałem się kompletną ciotą, ale nie obchodzi mnie to. Ta drobna brunetka wywróciła mój świat do góry nogami. Ale kto powiedział, że ja tego nie zrobiłem z jej życiem? Z pewnością je zmieniłem. Nie wiem czy na gorsze, czy na lepsze.
Czasami zastanawiam się jakby to było, gdyby nasze drogi się nie skrzyżowały. Wszystko potoczyłoby się całkiem inaczej. Nie miałbym potyczek z Georgem.
- Louis! - krzyknęła Ev.
Potrząsnąłem głową, chcąc się otrząsnąć z myśli i spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Nie stójmy tu bezczynnie, zróbmy coś.
- Racja - westchnąłem.
Gdy załatwimy Maxa, będzie o wiele prościej, nie będzie nam zawadzał. Jednak wciąż musimy uważać na Ashtona, który nie wiadomo skąd się wziął i tak po prostu rozpoczął relację z Nathalie. Wątpię, że ich znajomość skończy się dobrze, nie powinni ze sobą rozmawiać, a co dopiero się widywać. Lecz nie zakażę jej tego, jest człowiekiem, posiadającym swoje prawa, w dodatku moim skarbem, który chcę jak najlepiej chronić, lecz mi na to nie pozwala. Do tego wszystkiego dochodzi On, czyli Najwyższy, który jest przeciw związkom człowieka z Demonem. Nie wiem, jak mam go przekonać, by pozwolił mi przy niej zostać.
- No dobra, musimy jak najszybciej wyeliminować Georga. Potem zajmiemy się powrotem do Anglii. Nie obchodzi mnie, że jakimś dziecinnym gangom chciało się przejąć nasze terytorium. Ono jest nasze i takie pozostanie. Ten, kto odważył się na nie wejść - już z niego nie wyjdzie. Przynajmniej nie żywy - zakończyłem swój krótki monolog, a chytry uśmiech sam wkradł się na moje usta, które powoli zwilżyłem językiem.
- Ale Louis, Max jest właśnie w UK. Jak chcesz to zro... - zaczął Josh, ale mój wzrok przepełniony politowaniem go uciszył.
- Jak by nas znalazł, skoro jest w UK, jak to powiedziałeś? Musiałby mieć wtyczkę, ale wszyscy wiemy, że Wampiry działają na własną rękę. To znaczy tyle, że Max śledził nas aż do Stanów.
- Lub... Ma tą cholerną wtyczkę - bąknął Harry.
- Nie wykluczam takiej opcji, choć jest to mało prawdopodobne - odrzekłem.
- Dobrze więc. Pozostało nam jedynie działać.
Tu się zgadzam. Musimy coś zrobić, nie możemy siedzieć bezczynnie z założonymi rękami nad basenem i czekać aż Max sam do nas przy... Tak! To jest właśnie to! Jaki ja jestem głupi. Przecież, jeśli zaczekamy Niecierpliwiec sam zacznie działać, zaatakuje pierwszy. My więc musimy przygotować się na jego atak i zwyczajnie czekać, nie dawać podejrzeń, że się tego spodziewamy.
Wytłumaczyłem przyjaciołom moje zamiary. Byli nieco zdziwieni na początku, lecz zgodzili się ze mną. To był po prostu plan idealny, aczkolwiek wymagający uwagi, cierpliwości oraz sprytu. Musimy wszystko dobrze rozplanować, gdyż nie wiemy kiedy George zaatakuje, możemy się tego jedynie spodziewać. Trzeba być czujnym, przez cały czas.

***

Załadowałem broń, schowałem za pasek spodni i zakryłem koszulką. Pieprzone spotkanie, na które nie mam najmniejszej ochoty iść. Lecz obowiązki, to obowiązki. Na ramiona zarzuciłem granatową marynarkę i obejrzałem się w lustrze. Po zgoleniu kilkudniowego zarostu i ułożeniu włosów na żelu, zapiąłem guziki, zostawiając jeden wolny u góry. Ostatni raz przejrzałem się w dużej powierzchni, poprawiając doprowadzając swój wygląd wręcz do perfekcji, po czym wyszedłem z łazienki. W tym momencie do pokoju weszła Nathalie, wpatrzona w telefon w swoich dłoniach. Oparłem się luźno o framugę drzwi i wpatrywałem się w nią z zadziornym uśmiechem, który mimowolnie wymalował się na mojej twarzy. Wyglądała pięknie w białej, zwiewnej sukience z rozpuszczonymi włosami. I była tylko moja.
Gdy podniosła na mnie swój wzrok, świdrując mnie na wylot, uśmiechnęła się. Powoli odepchnąłem się od ściany i podszedłem do niej, chwytając za biodra, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Nachyliłem się nad jej uchem, przygryzając jego płatek. Słyszałem jak jej serce przyspiesza rytm. Uwielbiam, kiedy tak na mnie reaguje.
- Kochanie, przebierz się proszę w coś eleganckiego. Idziemy na spotkanie - wyszeptałem.
Brunetka jak na zawołanie odsunęła się ode mnie ze zmarszczonymi w skonsternowaniu brwiami.
- Jakie spotkanie?
- Nic wielkiego. Poza tym nie masz się czego bać, idzie z nami Harry - odparłem. - Proszę pospiesz się, nie chcę się spóźnić.
Wychodząc z pokoju, puściłem jej oczko, przez co jej policzki ozdobił rumieniec. Skierowałem się w stronę izby, zajmowanej przez Stylesa, poprawiając rękaw żakietu. Bez zbędnego (jak dla mnie) pukania otworzyłem drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu. Zastałem w nim oczywiście na w pół nagiego przyjaciela, który akurat prasował swoje ubrania. Tego się nie spodziewałem. Wiadomo, Harry zawsze dbał o swój wygląd, ale nigdy nie widziałem go, żeby układał czy prasował swoje ciuchy.
- Gotowy? - zapytałem.
- Hej, Louis. Też miło cię widzieć, fajnie, że zapukałeś. - Posłał mi znaczące spojrzenie, na co jedynie prychnąłem. - Tak, czekajcie na mnie przed hotelem.
Skinąłem głową, zamykając za sobą drzwi. Czym prędzej wszedłem do garażu, gdzie jak zwykle przesiadywali Chris, Adam, Josh oraz Bruce z Evelyn, którzy są parą od kilku dobrych lat mimo, iż Ev jest starsza od niego dwa lub trzy lata.
- Josh, podrzuć. - Kiwnąłem głową na paczkę papierosów młodego, która leżała na stoliku.
Chłopak bez wahania rzucił mi przedmiot, a ja zręcznie łapiąc go w jedną dłoń, podziękowałem mu i wyszedłem na świeże powietrze. Dzięki demonicznej mocy, której tak rzadko używałem, podpaliłem szluga i wetknąłem go między wargi, zaciągając się nikotyną. Bardzo rzadko paliłem, gdyż nie było mi to potrzebne. Na odstresowanie się preferowałem inne metody, jak trening. Chociaż to też działało relaksująco.
Wpatrywałem się w bezchmurne niebo, które było jedynie powłoką, nie pozwalającą dojrzeć ludziom prawdziwego Nieba. Miejsca przepełnionego światłem, miłością, troską, opieką... Wszystko jest tam o wiele lepsze niż tutaj, na Ziemi. Tu jest beznadziejnie, niebezpiecznie, po prostu strasznie. Ludzie zniszczyli doszczętnie to miejsce.
Ale przecież ja należę do nich, a raczej należałem. Także zniszczyłem to miejsce, zmieniłem na gorsze. Lecz czy to moja wina? Wygnano mnie z Nieba przez niepohamowaną chęć spojrzenia na ukochaną osobę, tym samym narażenia Aniołów na ujawnienie.
Po wygnaniu sam Diabeł przygarnął mnie pod swoje czarne, smocze skrzydła. Na początku byłem jedynie Upadłym, potem można powiedzieć, że... Awansowałem - na Demona. Minęło kilka dobrych lat, a ja wciąż pamiętam jakby to było wczoraj. Lecz nie będę się w to bardziej zagłębiał. Nie lubię rozpamiętywać przeszłości. Bo po co? Przecież każdy musi iść dalej przez drogę, zwaną także życiem, w którym każdy kto jest przeciwko tobie podkłada ci pod nogi kłody. Jednak, gdy zjednoczysz sobie ludzie, jest o wiele łatwiej. Masz oparcie, wiesz, że wyciągną cię z najgorszej sytuacji, zawsze pomogą.
Ja nie nazywam tego przyjaciółmi, lecz rodziną. Przyjaciel zawsze może się tobą znudzić i znaleźć sobie nowego, może się z tobą pokłócić tak, że już nigdy nie będziesz chciał się do niego odezwać. I co wtedy? Znowu zostajesz sam. Nie ma przy tobie nikogo, bo uważałeś, iż poza tym przyjacielem nie potrzebujesz nikogo.
- Nad czym myślisz?
Gwałtownie odwróciłem głowę w bok, gdzie stała drobna brunetka. Nawet nie zauważyłem kiedy tu przyszła. Zlustrowałem ją od góry do dołu. Wyglądała ślicznie nawet w czarnej sukience o prostym kroju, sięgającej do kolan. Przeniosłem wzrok na jej zielone oczy, które przez chwilę wydawały mi się należeć do Harry'ego. Ostatni raz zaciągnąłem się papierosem, po czym wyrzuciłem go na płyty wykonane najprawdopodobniej z granitu.
- Nad moim życiem - odparłem po chwili ciszy. - Nad tym jak by ono wyglądało bez ciebie. Nad wszystkim co się zdarzyło w przeciągu tych kilku lat - wzruszyłem obojętnie ramionami.
- Moje życie bez ciebie byłoby szare, nudne i nijakie.
I wreszcie dostałem odpowiedź na niewypowiedziane pytanie. Zmieniłem jej życie na lepsze. Jakaś część mnie jakby bała się, że to jednak była zmiana na coś gorszego. Z drugiej strony miałem nadzieję, że tego nie zrobiłem. Prawdopodobnie nie potrafiłbym zwyczajnie funkcjonować, gdybym rzeczywiście zniszczył życie osobie, będącej dla mnie teraz tak ważną.
 Za swoimi plecami usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi, co dało mi wyraźny znak, iż mogę wsiadać do samochodu. Chwyciłem dłoń dziewczyny, nadal stojącej obok mnie, splotłem nasze palce i skierowałem się z powrotem do garażu. Wsiadłem do Mustanga, kazałem Nathalie zapiąć pasy, co od razu wykonała, wiedząc, że ja nie jeżdżę zwyczajnie. Odpaliwszy silnik, wyjechałem z garażu, patrząc w lusterku na srebrną Mazdę, którą prowadził Harry. Czułem się bezpieczniej mając pod ręką dwa wozy, niż jeden, który niestety jak każdy mógł nawalić.
Trochę mi zajęło wyjechanie na główną drogę, gdyż hotel znajdował się jakiś kilometr od niej. Na pobliskiej autostradzie, wiodącej wzdłuż brzegu błękitnego oceanu, gdzie na plaży zauważyłem mnóstwo ludzi, korzystających z upalnych dni. W oddali, z drugiej strony zobaczyłem również znany na cały świat zabytek - kamienną rzeźbę Jezusa. Pokręciłem głową, chichocząc pod nosem.
 Jednym przyciskiem włączyłem radio, a gdy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki jednej z lepszych piosenek, pogłośniłem je. Osiągając zaledwie 100km/h, przemierzałem skromne ulice miasta. Dorośli z dziećmi swobodnie chodzili po chodnikach śmiejąc się. W niektórych zaułkach zauważałem co jakiś czas zakapturzonych kolesi, którzy pewnie załatwiali sobie broń, narkotyki czy wyrównywali rachunki, jak ja zazwyczaj to robiłem. No bo przecież nie ma na to lepszego miejsca niż ciemna, przerażająca szpara między kamienicami, nieprawdaż?
- Nie nudzi ci się, kicia?
Brunetka odwróciła wzrok od krajobrazów za oknem, przenosząc go na mnie z uniesioną brwią.
- Kicia? - zapytała jakby dla pewności.
- A co? Już nie można tak do swojej narzeczonej powiedzieć? - Puściłem jej oczko, cmokając w policzek.
- Nie, kicia się nie nudzi - zachichotała pod nosem, ponownie odwracając głowę w stronę szyby.
 Jechaliśmy w sumie jakąś godzinę, może więcej, gdyż budynek, a dokładniej klub nocny, w którym miałem się z kimś spotkać był sporo oddalony od naszego hotelu.
 Po zaparkowaniu na tyłach lokalu spojrzałem na Nathalie, wciąż siedzącą na miejscu. Westchnąłem ciężko, przyglądając się jej spokojnemu wyrazowi twarzy, nie bała się, o dziwo. Pewnie myślała, że ze mną jest bezpieczna. Przecież tyle razy jej nie dopilnowałem, tyle razy sam krzywdziłem, a ona nadal mi ufa. To naprawdę dziwne. Gdybym był na jej miejscu, nie ufałbym osobie, która dopełniła się tylu przestępstw, kradzieży i wystąpień. Nigdy.
 Wyjąłem ze schowka (gdzie zawsze trzymam zapasową broń) Colta i wręczyłem dziewczynie. Ona uniosła głowę, obdarzając mnie niepewnym spojrzeniem.
- Na wszelki wypadek - powiedziałem, co jednak jej nie uspokoiło.
Wiedziałem, że nienawidzi przemocy, a co dopiero zabijania, niestety takie było moje życie. Na tym polegało, więc przykro mi to mówić, ale jeśli to komuś nie odpowiada - żegnam.
Umiejscowiłem dłoń na jej karku, wywołując tym samym dreszcze u niej i złożyłem delikatny pocałunek na ustach. Po chwili odsunąłem się, posłałem jej pokrzepiający uśmiech i wysiadłem z samochodu. Brunetka uczyniła to samo, podchodząc do swojego brata, który uśmiechnął się do niej szeroko, obejmując barki, gdyż był od niej sporo wyższy. Wiadomo, ja byłem bardziej rozpoznawalny niż Styles, więc nie chcę, żeby coś zrobili Nathalie, chcąc tym samym zniszczyć mnie.
 Biały dzień, więc kolejki nie było. Mimo to przed drzwiami stało dwóch muskularnych mężczyzn, którzy jak na moje oko byli po trzydziestce.
Gdy stanąłem przed nimi, jeden z nich posłał mi groźne spojrzenie.
- Przyszedłem do Kalahari - rzekłem dość wyraźnie.
- Był pan umówiony?
- Ależ oczywiście. Moje nazwisko brzmi Tomlinson - uśmiechnąłem się wręcz lekceważąco w jego stronę.
Spostrzegłem, że jego twarz momentalnie zmienia swój wyraz z morderczego na zaskoczony. Lekko ukłonił się w moją stronę, otwierając mi drzwi. Kiwnąłem głową w podzięce i machnąłem ręką, by Harry z Nathalie szli za mną.
 Wnętrze było jak w każdym innym klubie, jednak miało swój urok. Powodowało, że chce się w nim zostać do białego rana i jeszcze dłużej. Kanapy obite czarną skórą, przezroczyste stoliki, oświetlony bar, pusty, granatowy parkiet, w którym swobodnie można było się przejrzeć, dwa podesty i znajdujące się na nich, szklane klatki, w których jak sądzę dziewczyny zabawiają mężczyzn samymi widokami. Tak właśnie wyglądał ten klub.
 W pewnym momencie do naszej trójki podeszła blondynka w białych kozakach po kolana, czarnej miniówce i białym topie, który nie sięgał pępka. Była ładna, miała ciemnobrązowe oczy, pełne usta i smukłą sylwetkę.
- Witam w klubie... - zaczęła, lecz uciszyłem ją gestem dłoni.
- 'Monte Carlo', wiem. Nie przyszedłem tutaj na picie, tylko w konkretnej sprawie. Do Kalahari. - Przygryzłem dolną wargę, przypatrując się jej zakłopotaniu.
- Uhm, pan Kalahari jest teraz zajęty. Może...
- Kochana, czy ty wiesz kim ja jestem?
Dziewczyna przełknęła z trudem ślinę, przypatrując się swoim paznokciom.
- Tomlinson. Louis Tomlinson. Kojarzysz może? - Jej ciało zesztywniało po moich słowach, co uświadomiło mi, że wie kim jestem. - Więc prowadź proszę do Jacka - warknąłem, a brązowooką wstrząsnął dreszcz.
Chaotycznie przytaknęła, odwróciła się na pięcie, mrucząc pod nosem, byśmy szli za nią. Uśmiechnąłem się triumfalnie i razem z rodzeństwem szedłem za dziewczyną. Zatrzymała się przy ostatnich w jednym z korytarzy drzwiach i nacisnęła klamkę. Gestem dłoni poprosiła, żebyśmy chwilę zaczekali. Po wejściu zamknęła drzwi, a ja słyszałem zagłuszone głosy jej i mężczyzny. Nie minęła minuta, a dziewczyna wyszła, otwierając nam drzwi na oścież, po czym ulotniła się, zostawiając nas samych z właścicielem klubu.
Jack siedział na fotelu, przeliczając plik banknotów, który trzymał w dłoni. Miał na sobie czarną koszulę, opinającą jego umięśnione barki. Brak jakichkolwiek włosów na głowie zawsze dodawał mu tej powagi i grozy. Potrafił kogoś przestraszyć zwykłym znudzonym spojrzeniem. Wtedy wszyscy wiedzieli, że w tym dniu nie należy go denerwować. Nie wyglądał specjalnie na swój wiek, a był niewiele przed pięćdziesiątką, jeśli dobrze pamiętam. Muskularną sylwetką, powagą potrafił zastraszyć, tak ot co, ale tak na prawdę jest miłym facetem, który (jak dla mnie) jest zbyt oddany rodzinie. Lojalność stawia u siebie na pierwszym miejscu, za co poniekąd go podziwiam.
 Mężczyzna uniósł na nas wzrok, posyłając leniwy uśmiech, który jedynie odwzajemniłem. Swobodnie wstał z krzesła, a ja odruchowo wyciągnąłem dłoń w jego stronę, którą od razu uścisnął.
- Kopę lat, Jack.
- Co ty gadasz, jedynie trzy, może więcej - zaśmiał się, ponownie usadawiając się na fotelu.
- Ah, zapomniałbym - upomniałem się. - Harry'ego już znasz. - Obejrzałem się przez ramię na kędzierzawego, który jedynie skinął głową na powitanie. - A to jest Nathalie, moja...
- Narzeczona - uśmiechnął się chytrze, na co zmarszczyłem brwi, posyłając mu pytające spojrzenie. - Dobrze wiesz, że w tym biznesie wieści szybko się rozchodzą - mrugnął do mnie, a ja jedynie pokiwałem głową z rozbawieniem.
Kalahari wskazał dłonią na krzesło, stojące nieopodal mnie, które przyciągnąłem bliżej i opadłem na nie.
- Przyszedłem nie tylko dla obiecanych pieniędzy, lecz mam do ciebie pewien interes - rzekłem spokojnie.
Oparłem się o podłokietnik, pocierając kciukiem swoją dolną wargę. Nie wiem czy się zgodzi, aczkolwiek zawsze warto spróbować. - Jak już wiesz UK spodobało się kilku dzieciakom, które teraz prawdopodobnie walczą o tereny - westchnąłem. - Mam zamiar wrócić na swoje miejsce, lecz nie dam rady z tyloma ludźmi.
- Chciałeś prosić mnie o pomoc? - uniósł jedną brew.
- No cóż... Poniekąd tak - zacząłem, lecz przerwał mi jego niski, głęboki śmiech.
- Louis, Louis, Louis. - Pokiwał głową z rozbawieniem. - Chyba wiesz, że działam na własną rękę i myślałem, że to także działa w obie strony.
No tak, jesteśmy dobrymi znajomymi, ale jeśli chodzi o pomoc w czymś... Każdy pilnuje siebie i nie wkłada nosa w nieswoje sprawy. Z moich ust wydostało się zrezygnowane westchnięcie. Już wstawałem z miejsca, lecz mężczyzna gestem dłoni nakazał mi z powrotem usiąść, co bez wahania uczyniłem. Przypatrywałem się jego skupionej minie, będąc pewnym, że zastanawia się nad moją prośbą.
- Co będę z tego miał? - odezwał się po chwili ciszy.
- Racja, nic za darmo - spostrzegłem. - Mogę sprawić, że zdobędziesz łatwe pieniądze. Na prawdę dużą sumę, dodatkowo samochody, które po tuningu będą jak najnowsze modele Enza*.
- 350km/h, powiadasz?
- No może nieco mniej, ale wciąż maksymalna prędkość nie będzie jak u starego Fiata - odparłem pewny siebie, jak zawsze z resztą.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność podczas, gdy Jack rozważał za i przeciw. Miałem jedynie nadzieję, że się skusi i pomoże mi.
- Zgadzam się.
Te dwa sowa wystarczyły, by na mojej twarzy pojawił się szeroki, zwycięski uśmiech. Kalahari wyjął z szuflady dwie białe koperty, z których jedna była większa i wręczył mi je, przez co moje oczy dosłownie rozbłysły.
- Dzięki, Jack. Jestem twoim dłużnikiem - powiedziałem, ponownie ściskając jego dłoń.
- A żebyś wiedział, Tomlinson - uśmiechnął się w moją stronę.
No proszę, kolejny milion znajduje się teraz w mojej dłoni.
- Ufam ci, Louis. Nie spieprz tego. - Usłyszałem jego ostatnie słowa, kiedy już zamykałem drzwi.
__________________________________________________
*Ferrari Enzo.
Yeah, I'm back.
Nie wiem co mam powiedzieć.
Nie jestem zawiedziona tym rozdziałem, wydaje mi się w porządku.
Mam nadzieję, że skomentuje go chociaż połowa czytających c;
To w sumie tyle, następny zapewne na początku wakacji. Później wyjeżdżam, ale o wszystkim was poinformuję w swoim czasie.
No to papa, buziaki i do następnego ;*
W. xo

Czytasz = skomentuj

wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział 19.

*Perspektywa Nathalie*
- Liam, za kilka sekund ma tu być pusta laweta. Mamy kłopoty.
Szatyn przekręcił głowę w moją stronę, po czym spojrzał w me oczy, które były przepełnione strachem i niepewnością.
- Bardzo powoli wysiądziemy z samochodu, nie zamykając drzwi i wszystko, co ci nakażą masz robić, jak najwolniej. Nie bój się, mam plan.
Chwycił mój podbródek między kciuk, a palec wskazujący, uniósł i przycisnął swoje usta do moich. Nie wiele brakowało, bym zaczęła pogłębiać pocałunek, jednak zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji i odsunęłam się od niego. Spojrzałam na przednią szybę. Policjanci, klęczący z broniami przed radiowozami,  zablokowana ulica. Nie sądzę, że jego plan się powiedzie i tym razem. Przygotowali się bardzo porządnie. Mozolnie odpięłam pasy, otworzyłam drzwi i postawiłam jedną nogę na betonie. Wzięłam głęboki oddech, po czym wyszłam całkowicie z samochodu, zostawiając otwarte drzwi, jak prosił mnie Louis.
Niebieskooki zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa, swobodnym, pewnym krokiem wyszedł przed samochód i oparł się o jego maskę, krzyżując ramiona na klatce, która z niezwykłym spokojem unosiła się, by następnie opaść. Ja natomiast patrzyłam na niego z szeroko rozwartymi oczami. Czy on kompletnie oszalał? Mają broń, a ten spokojnie stoi i się na nich patrzy?!
Chłopak wyjął z kieszeni białą paczkę papierosów, wyciągnął jednego, odpalił i wsadził do ust. Zaciągnął się nikotyną, po czym wypuścił dym w górę. Każdy z policjantów uważnie obserwował najmniejszy ruch Louisa, jakby zahipnotyzowany.
To było, jak rosyjska ruletka; graliśmy o własne życia. Gdyby go teraz złapali... Dożywocie albo śmierć. Choć nie wiem czy demon może umrzeć ponownie.
Gdy brunet rzucił szluga na ziemię, za mną rozległ się głośny dźwięk klaksonu.
- Wsiadaj!
Z prędkością światła usiadłam na miejscu pasażera, zamknęłam drzwi i zapięłam pasy, wiedząc, że Thunder nie ma żadnych bezpiecznych zamiarów. Muszę przyzwyczaić się do takiego życia.
Szatyn, siedzący już obok mnie wcisnął wsteczny i ustawił lusterko pod odpowiednim dla niego kątem. Wycofał tak, by laweta mogła wjechać przed nas. Policja strzelała, a kule ocierały się o bok samochodu lub trafiały w szybę, która najwyraźniej była kuloodporna. Byłam wdzięczna temu, kto ją tu wstawił.
W końcu zauważyłam, że jedziemy centralnie na srebrne blachy. Czy on... Nie, przecież to niemożliwe. Nie przeskoczy tylu radiowozów!
Przeniosłam wzrok na niego.
- Louis, to nie jest możliwe. Ich jest zbyt wiele. Nie dasz rady! - spanikowałam.
Już całkowicie spanikowałam.
- Ufasz mi? - spytał, patrząc na drogę, która robiła się coraz krótsza.
Głośno przełknęłam ślinę i niepewnie przytaknęłam.
- Powiedz to - rzekł niemal ze stoickim spokojem.
- Ufam ci, Louis - szepnęłam i miałam nadzieję, że nie pożałuję swoich słów.
Pojazd z prędkością przekraczającą wszelkie możliwe granice, wjechał na lawetę, którą aż zatrzęsła się. Blacha pod nami uniosła się, a samochód wyjechał z niej. Lecieliśmy nad tymi wszystkimi radiowozami, których było z siedem. Moje usta momentalnie otworzyły się. Patrzyłam na to wszystko z góry. To trwało kilka sekund, ale dla mnie wszystko zwolniło. Czas zatrzymał się, nasze auto wisiało w powietrzu przez wieczność, a nie kilka sekund. Jednak szara ulica zbliżała się coraz bardziej. Byliśmy pod takim kątem, że mogliśmy zacząć dachować, gdybyśmy spadli na maskę. Ścisnęłam palce na swoim fotelu i wstrzymałam oddech, czekając na wylądowanie, a raczej... na Śmierć.
Samochód z wielką siłą uderzył o jezdnię, dociskając do niej opony, przez co odbiliśmy się, jak piłka. Byłam pewna, że tego już nie przeżyję, że on nie da rady tego zrobić.
Nawet po wylądowaniu na betonie nie byłam w stanie otrząsnąć się, wciągnąć powietrza do płuc, którego mi brakowało i puścić wolno fotela. Byłam sparaliżowana strachem.
- Hej, skarbie. - Ponownie chwycił mój podbródek i odwrócił głowę w jego stronę, przez co moje oczy spotkały się z jego. - Już po wszystkim, nic się nie stało. Damy radę, jak zawsze.
Przelotnie musnął moje wargi i powrócił do drogi. Dopuściłam do moich płuc tlen, oddychając szybko i rozluźniłam uścisk na fotelu. Moje palce przeszywał ból, spowodowany silnym zaciskaniem ich na skórzanym materiale. Palpitacje serca zmniejszały się, a strach powoli ulatywał z mojego ciała.
Było po wszystkim, przeżyliśmy. Udało się.
W to na prawdę ciężko było uwierzyć.
Przekroczył granice.
I wiem, że zrobi to jeszcze nie raz.
***
Wysiadłam z auta, trzasnęłam drzwiami i od razu rzuciłam się brunetowi w ramiona. Ten zaś chwycił mnie za biodra i okręcił wokół własnej osi, całując.
- Zrobiłeś to - szepnęłam.
- I powtórzę jeszcze wiele razy - odrzekł.
Louis postawił mnie na ziemi i zanim zdążył coś powiedzieć, czyjaś ręka wylądowała na moich ramionach. Uniosłam głowę, a moje oczy spotkały się z szmaragdowymi tęczówkami, których właścicielem był mój przyrodni brat. Uśmiechał się do mnie szeroko, ukazując białe uzębienie i urocze dołeczki w policzkach.
- Kolejny raz się powiodło! Louis, jesteś absolutnym mistrzem i z bólem serca muszę ci oddać mój medal.
Kędzierzawy przyłożył dłoń do swojej klatki piersiowej, udając wzruszenie i pociągnął nosem, na co ja z Lou parsknęliśmy śmiechem.
- Daj spokój, oboje wiemy, że to ja od zawsze go miałem - odparł z przekonaniem niższy od Harry'ego brunet, po czym przyjacielsko poklepał go po ramieniu i wyminął nas.
Spojrzeliśmy z Harrym na siebie i w tym samym momencie wzruszyliśmy ramionami. Zdecydowanie można nas wziąć za rodzeństwo.
Chłopak owinął rękę wokół mojej talii i poprowadził do rozmawiającego grona przyjaciół.
Czy to na prawdę jest moje życie?
Tak właśnie miało ono wyglądać?
Z Louisem Tomlinsonem u boku i niebezpiecznymi akcjami?
Tak, dokładnie tak. Przecież ktoś musiał mieć takie życie i najwyraźniej wypadło na mnie.
Dlaczego? Tego nie wiem i nie chcę. Wystarczy mi świadomość, że to nie jest sen, z którego się obudzę, jak co rano w swoim łóżku, w Anglii i zejdę na śniadanie przygotowane przez moją matkę.
Odpowiadałaby mi taka opcja, jednak... Jest jak jest, a ja nie mam zamiaru tego zmieniać.
- Louis, dowiedzieliśmy się kim jest ten, który nas wydał - zaczął Zayn.
- Ah, właśnie! Nie mówiliście mi kto to jest - odparł roześmiany, jednak mulat wydawał się być całkiem poważny, a nawet lekko przestraszony. - Więc? Kim był ten sukinsyn, przez którego musiałem uciekać?
Wszyscy spojrzeli po sobie niepewnym wzrokiem, a Zayn westchnął przeciągle. Po chwili otworzył usta, by wypowiedzieć znane mi imię.
___________________________________________________
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Wiem, opóźnienie spore, ale hej, rozdział wreszcie jest yay.
No więc... Udało wam się, jest 5 komentarzy ^.^
Cieszy mnie to jak nie wiem, sami wiecie pewnie, że wszystkie komentarze strasznie motywują. *-*
Dziękuję, że jesteście <3
Co do rozdziału, okropnie krótki, no wiem, wybaczcie :/
Ale jak dla mnie jest niezły nie licząc długości :3
Poza tym myślę, że rozdziały teraz będę wrzucać odrobinę rzadziej, bo mam mniej czasu (koniec roku, poprawy, nauka, potem wakacje i nie chcę siedzieć całe dnie przy komputerze, proszę zrozumcie). I... Spodziewajcie się rozdziału co 10-14 dni, ok?
No to tyle.
Do następnego kochani ;*