sobota, 14 listopada 2015

Zawieszam

Zgadza się, podjęłam decyzję i zawieszam Fear.
Nie wiem na jak długo ani czy w ogóle odwieszę.
Cóż powód znacie, mówiłam wcześniej, ale powtórzę...
Zawieszam dlatego, że statystki spadły, dlatego że wena odeszła, a ja straciłam chęć w ogóle na pisanie tego ff. Tak, mam słomiany zapał. Chociaż pierwsza część jest skończona - dobre i to, prawda? No więc, jeśli napłynie na mnie fala pomysłów razem z weną to wrócę do was, ale nic oczywiście nie mogę obiecać.
Na prawdę kocham was, dziękuję za masę wyświetleń oraz komentarze, które dawały mi niesamowitą motywację <3
Dziękuję, że byliście i przepraszam, że teraz was zawodzę, ale nie chcę zepsuć teraz tego, więc wolę zostawić.
Także... Mam nadzieję, że do zobaczenia.
W. xo

Rozdział 23.

*Perspektywa Nathalie*
 Załadowałam colta, wsadziłam go za pasek czarnych rurek, poprawiłam fryzurę i wyszłam z łazienki. 
- No to wracamy - westchnął Louis. - Nie byliśmy tu zbyt długo. 
- Ja tam chcę wracać do rodzinnej Anglii.
- Ja też kochanie.
Szatyn odwrócił się od okna w moją stronę, chwycił za dłoń i złożył krótki pocałunek na jej wierzchu.
***
Po męczących godzinach lotu z innymi (głośnymi) pasażerami siedzącymi za nami znaleźliśmy się na lotnisku w deszczowej Anglii. Podczas gdy Louis pakował ostatnie walizki do bagażnika, ja zaciągałam się świeżym powietrzem, którego w samolocie wiele nie było.
Wsiadłam na tylne siedzenia srebrnego vana, a zaraz obok mnie usadowił się mój narzeczony zamykając z trzaskiem drzwi.
- Kierowca to Eliot, nasz nowy znajomy z ekipy Jacka.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
- Tak w ogóle to wyprodukowali już jakieś nowe najszybsze auto świata? - zapytał Harry. - Bo wiecie ostatnio nie jestem na bieżąco z motoryzacyjnymi nowostkami.
- Cóż, Veyron nadal najszybszy na drogach. Ale co z tymi, których światu nie pokazują? Z jakimś hiper napędem rakietowym czy cholera wie co - zaśmiał się Alex.
- No pewnie masz rację.
- Cholera, prawie 1000KM, czerwona karoseria bez skazy, niskie zawieszenie... marzenie - westchnął Zayn.
- Pieprzenie! Wiadomo, że mój Charger jest najlepszy - prychnął Tomlinson.
- No tak, zapomniałem, że masz słabość do rupieci - zachichotał Malik z rozbawionym spojrzeniem, na co szatyn zgromił go wzrokiem.
- Ah tak? Więc po wszystkim zobaczymy kto wygra wyścig. Ty i twój wóz czy ja i mój rupieć - warknął, a Zayn momentalnie zbladł przybierając poważny wyraz twarzy. - Dokładnie, jazda o samochody - dodał po chwili ze zwycięskim uśmiechem na ustach.
Brązowooki jęknął zrezygnowany mrucząc pod nosem "już po mnie", tym samym wywołując u mnie cichy chichot. Cała droga w sumie minęła nam przyjemnie na luźnej rozmowie.
- Jesteśmy - poinformował nas Eliot parkując samochód.
Wysiedliśmy z niego i skierowaliśmy do drzwi dość obskurnego budynku. Choć na zewnątrz nie był w najlepszym stanie, w środku prezentował się znacznie lepiej.
- Poczekajcie tu - Louis uniósł dłoń w geście prośby, a raczej rozkazu, po czym zniknął gdzieś za rogiem.
W międzyczasie rozglądnęłam się po holu; ściany były bordowe, zaś podłoga z ciemnego drewna. Większość mebli i rzeczy tutaj była utrzymana w tych kolorach. Nie czekaliśmy długo, a Thunder wrócił, jednakże nie sam - obok niego szedł czarnoskóry, krótko ostrzyżony chłopak... a raczej mężczyzna, gdyż nie wyglądał specjalnie na nasz wiek. Miał na twarzy lekki zarost, a w uszach srebrne kolczyki. Chyba przywykłam do takich ludzi, lecz nie rozumiem po co oszpecać swoje ciało mnóstwem tatuaży, jak Harry czy Zayn, którzy mają ich chyba najwięcej. 
- Pamiętacie Jess'a, nie?
Wszyscy kiwnęli głowami na powitanie, jedynie ja stałam jak kołek.
- To jest Nathalie, moja narzeczona.
Uśmiechnęłam się lekko co niemal od razu odwzajemnił.
- No, nie spodziewałem się po tobie narzeczonej, Tommo.
Szatyn zaśmiał się cicho na te słowa.
- Przechodząc do rzeczy... Mógłbyś nas przenocować kilka dni? Wiesz o co chodzi.
- Wiesz, aktualnie kilka dni to za dużo. Mam innych gości jeśli rozumiesz. Ale coś dla was znajdę.
- Dzięki wielkie, stary. Ratujesz nas.
Jess poprowadził nas do pokoi, których nie była masa, więc zajęłam jeden z Perrie i Evelyn. Usiadłam na jednym z trzech łóżek wpatrując się w swoje paznokcie.
Wyciągnęłam pistolet zza paska spodni i odłożyłam go na szafkę nocną stojącą tuż obok łóżka.
- No dobra, skoro jesteśmy same i jest okazja... pora na szczere wyznania i babską rozmowę - odezwała się Pezz.
Obie dziewczyny niemal od razu wskoczyły na moje łóżko patrząc na mnie wyczekująco.
Podsunęłam się plecami pod chłodną ścianę, do której całkowicie przyległam i zastanawiałam się co mogę im powiedzieć.
- Jak wam się układa, jak cię traktuje... - Perrie poczęła wymieniać.
- Tak. W końcu musimy to wiedzieć, skoro jesteśmy rodziną - przerwała jej Ev.
- Dobrze nam się układa, kocham go. Jednak kiedy się zdenerwuje jest dość... nieobliczalny. Ale często nadopiekuńczy i uroczy. 
- No więc teraz o tobie. Jak się czujesz?
- Cieszysz się, że masz Harry'ego?
Czy to jest wywiad? Bo jakoś niespecjalnie mam ochotę by trafił na pierwsze strony gazet.
- Przyznam że to wszystko nadal jest mi tak jakby obce. Nie umiem całkiem przywyknąć do tego życia i czasami brakuje mi starego. Owszem, cieszę się, że mam jeszcze z kimś więzy krwi.
Odetchnęłam głęboko czekając aż coś powiedzą.
- To nie jest łatwe, przecież nie dawno jeszcze byłaś zwykłą dziewczyną, której problemami było wybranie sukienki na imprezę... - zaczęła Edwards.
- A teraz twoje prawdziwe problemy to ucieczka przed policją - dokończyła za nią Evelyn.
- Okej, my idziemy pogadać z Posey. Idziesz z nami?
- Nie, idźcie same - posłałam im lekki uśmiech kiwając głową.
Pożegnawszy się one wyszły z pokoju, a ja opadłam na poduszki. Przetarłam twarz chłodnymi dłońmi i patrzyłam pp prostu w biały sufit, zastanawiając się nad sensem mojej egzystencji.
Właśnie... jaki jest jej sens?
Według mnie każdy człowiek ma swoje przeznaczenie, naszkicowane życie, a on sam oraz inni je barwią na jasne lub ciemne kolory. Życie człowieka jest jak obraz, na początku kontury, na końcu pełne, barwne dzieło.
Jestem ciekawa jak wyglądałby obraz mojego życia. Byłby ciemny czy wielokolorowy?
 Ciekawi mnie również przyszłość; jak będzie wyglądać moje życie do śmierci? Czy za kilkanaście lat Louis Tomlinson nadal będzie przy mym boku? Czy nie opuszczę tej specyficznej rodziny? Czy w ogóle przeżyję do tego czasu?
Mam nadzieję że tak. Przecież on nie pozwoliłby mi umrzeć. Lecz co jeśli on odejdzie? Z pewnością nie potrafiłabym sobie poradzić, normalnie funkcjonować. Nawet gdyby Harry i reszta była przy mnie. Nie sądziłam że kiedykolwiek zawładnie mną uczucie tak silne, bym mogła oddać za drugą osobę własne życie, gdyż zawsze wręcz panicznie bałam się śmierci. Jednak powierzyłam pieczę nad moim sercem temu jednemu chłopakowi o niebieskich tęczówkach, nie mając pojęcia w co się wkopuję. W końcu Louis nie jest na prawdę człowiekiem o czym często zapominam. Liczy się tylko on, jego zachowanie wobec mnie i charakter. Doceniam to, że dla mnie stara się zmienić, choć wiem, iż nie jest to łatwe. Mi ciężko jest zmienić pesymistyczne nastawienie na optymistyczne. Powinnam dziękować, że sama nie umieram w męczarniach, a tym czasem chciałabym właśnie oddać życie tylko po to, by moja rodzina wciąż żyła. Tak bardzo chciałam zobaczyć jak Kathrin odbiera dyplom ukończenia studiów, przedstawia mi swojego chłopaka, prosi bym pomogła jej wybrać sukienkę na studniówkę... Nic z tych rzeczy nigdy nie będzie miało miejsca, bo dopuściłam, by ona umarła. Za każdym razem, gdy obwiniałam się za śmierć kogokolwiek od razu było mi to wybijane z głowy przez moich bliskich. Aczkolwiek nadal sądzę, że to jest po części moja wina.
Chociaż jak widać, tak musiało być. Mój los jest zapisany, a mimo to nie znam go. Nie mam pojęcia jak wszystko się potoczy. Jednak jestem pewna, że będą miały miejsce wzloty jak i upadki. Lecz z bliskimi mi osobami damy radę to znieść. Muszę być silna, nie mam zamiaru odbierać sobie życia jak zdesperowana nastolatka, u której hormony zbyt szaleją; muszę myśleć racjonalnie. Nie dać się omotać, zwłaszcza teraz, kiedy mamy stoczyć walkę.
- Nathalie?
Poderwałam się z miejsca, prostując do pozycji siedzącej, a wzrok wbiłam w drzwi. Moje ciało spięło się, a dłoń odruchowo wędrowała do broni na szafce. Jednakże nie miałam czego się obawiać, gdyż był to Harry.
- Słucham.
Brunet, wzdychając kilkoma krokami przemierzył odległość między łóżkiem a drzwiami i usiadł na krawędzi materaca, kładąc dłoń na moim kolanie.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Jasne. Dlaczego miałoby być inaczej? - zapytałam.
- Nie wiem, to wszystko musi być dla ciebie przytłaczające.
Czy wszyscy dzisiaj mają ochotę na ckliwe rozmowy?
- Bo jest, ale radzę sobie.
Zielonooki posłał mi niewielki uśmiech.
- Jeśli chciałabyś porozmawiać, wiesz gdzie mnie szukać.
Skinęłam głową w odpowiedzi. Gdy miał już wstawać, chwyciłam jego pokaźnej wielkości dłoń, a głowa chłopaka momentalnie odwróciła się w moją stronę.
- Zostaniesz? - wymamrotałam.
Harry rozsiadł się wygodnie obok mnie, obejmując ramieniem, zaś ja wtuliłam się w jego klatkę. Na prawdę dobrze mieć takiego brata. W jego objęciach czuję się tak samo bezpieczna jak w ramionach Lou.
- Jak to wszystko będzie wyglądać?
- Szczerze mówiąc to nie wiem. Prawdopodobnie zdobędziemy informacje na temat ich pobytu w jakimś miejscu, zjawimy się tam i zawrzemy jak to powiedziałaś fałszywy układ. Ale o co dokładnie ci chodziło? Masz coś konkretnego na myśli?
- W sumie to nie. Coś w rodzaju nieczystego zakładu, w którym tak czy inaczej wy wygracie. 
- Rozumiem. Może zróbmy to, co umiemy najlepiej - uśmiechnął się chytrze patrząc mi z góry w oczy.
- Co masz na myśli?
- To są nasze ulice, nasze miasto, znamy je jak własną kieszeń - odparł.
- Wyścig?
- Oczywiście.
_________________________________________
Rozdział niesprawdzony, od razu mówię.
No a poza tym przepraszam. Zaniedbałam was, rozdział miał się pojawić 15 dni po poprzednim, a tymczasem to już mamy kolejny miesiąc. Tak więc wybaczcie mi, ale zaczęła się szkoła, dla mnie to nowość (jestem w 1 gimnazjum i sami rozumiecie).
No więc jeszcze raz przepraszam. No i statystyki znacznie spadły, pod ostatnim rozdziałem były tylko 4 komentarze ;-; smutno mi, że mnie opuszczacie.
A co do fanfiction, to na prawdę zastanawiam się nad zawieszeniem.
Pisanie rozdziałów już nie sprawia mi takiej radości jak przedtem. Wiecie, wcześniej siadałam przed klawiaturę z ekscytacją, a teraz robię to można powiedzieć że z obowiązku. Nie chcę pisać, bo muszę tylko bo chcę.
Ale decyzji jeszcze nie podjęłam. Mam napisane kilka rozdziałów w przód, także prześpię się jeszcze kilka dni z tą decyzją. No dobra miśki, to tyle ode mnie. Kolejny postaram się wrzucić za 15 dni.
Na razie :*
W.

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 22.

*Perspektywa Louisa*

Załadowałem broń, która teraz była skierowana ku podłodze. Wolnym krokiem szedłem do drzwi, by wydawać jak najmniej dźwięków, co chwila patrząc w tył na brunetkę. Przyznaję, moję serce znacznie przyspieszyło obroty, gdy chwyciłem za klamkę. Pod moim naporem drzwi ustąpiły. Wyszedłem na korytarz, a zaraz za mną reszta. Nikogo ani niczego jednak nie zauważyłem. Nieco żwawiej wszedłem wgłąb pomieszczenia uważnie się rozglądając. Ani śladu żywej duszy, no właśnie - to znak, że wampiry tu są. Odwróciłem się przodem do party i kiwnąłem głową w bok, by się rozdzielili. Jedni poszli w lewo, zaś drudzy - Harry, Nathalie, Zayn, Liam i Perrie - stali nadal w miejscu. Razem z nimi skierowałem się w drugą stronę. Idąc dość długim, szerokim korytarzem usłyszałem - i chyba nie tylko ja - czyjeś kroki. Były lekkie, szybkie; należały do kobiety, co mnie nieco uspokoiło. Wyprostowałem się, a moment później zza rogu wyłoniła się wysoka, szczupła sylwetka Evelyn. Z jej rozchylonych ust wydostawał się urywany oddech, w oczach ujrzałem strach.
- Zabili go - szepnęła jak najciszej się dało. - Zabili Josha.
Cholera, teraz moim priorytetem jest skręcenie karków tym sukinsynom. Zacisnąłem usta w wąską linię biorąc głęboki oddech. Owinąłem mocniej palce wokół broni i pewnie ruszyłem za prowadzącą mnie dziewczyną. Wreszcie znaleźliśmy się w holu, gdzie pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jeden z tych pokrak trzymający za kołnierz Adama. Momentalnie uniosłem broń i strzeliłem prosto w jego plecy. Z jego gardła wydostał się przeraźliwy, nietoperzy krzyk, potrafiący rozerwać bębenki. Zaraz po tym padł na kolana, a brunet chwyciwszy za własny nóż wbił go prosto w serce wampira. Przeniosłem wzrok na George'a, który teraz stał, przypatrując mi się z kpiną wypisaną na twarzy.
- Nie masz tu czego szukać - warknąłem, nie odrywając od niego wzroku nawet na sekundę.
Jednak kątem oka zauważyłem jak moi ustawiają się za mną w pełni gotowi do ataku. Szczerze nienawidziłem tych czerwonookich krwiopijców. Jednakże musiałem tolerować tego idiotę - Nathana, gdyż moja narzeczona nazywa go swoim przyjacielem i ja nie mam prawda go dotknąć.
- Nie fatygowałem się tutaj z UK bez potrzeby.
- Chęć zemsty nie daje ci spokoju, huh? - prychnąłem, przez co zostałem obdarowany jego pobłażliwym uśmiechem. - Nie wiem jak, ale uświadom sobie, wbij do tego zakutego łba, że ci jej nie oddam. Znajdź sobie kogoś innego do tej zabawy, bo ze mną nie wygrasz.
- Chcesz się przekonać?
Uniosłem jedną brew, patrząc na niego wyzywająco.
Teraz zacznie się walka na śmierć i życie... w pierdolonym, hotelowym holu.
Zacisnąłem palce mocniej na srebrno-czarnym pistolu, kierując go przed siebie. Gdy strzeliłem, zrobił ledwie widoczny unik. Zobaczymy czy wygra szybkość czy spryt.
 Przygwoździłem do podłogi jednego z nich, od razu złapałem za szczękę i wykręciłem, nic prostszego. Jednak kolejny nieśmiertelny powalił mnie obok ciała jego znajomego. Patrzyłem z czystą nienawiścią w jego ciemnoczerwone oczy. Siłowałem się z nim, by odciągnąć ostre kły od mojej szyi. Bogu dzięki, ktoś wbił w jego plecy nóż, a krew trysła na moje ubranie. Odrzuciłem prawie martwe ciało, wyciągnąłem ostrze i cisnąłem nim tym razem w jego klatkę. Wyprostowałem się, kontrolując sytuację i starając wypatrzeć w tym chaosie George'a oraz Nathalie. Udało mi się jedynie dostrzec ją - zwinnie manewrowała nożem jedną ręką, zaś drugą próbowała strzelić w jednego z nich. Już miałem do niej podejść, by pomóc, lecz zauważyłem tuż obok niej Harry'ego.
 Zamachnąłem się i uderzyłem w pusty łeb kolejne dziwadło, które próbowało dobrać się do Alexa. Blondyn podziękował mi skinieniem głowy i tyle go widziałem. Odwróciłem się, lecz zaraz po tym z wielką siłą uderzyłem o ścianę. Moja głowa odbiła się od niej, niczym piłka, obraz został na chwilę zamazany, a plecy przeszył niesamowity ból. Otrząsnąłem się szybko, sprawdzając kto jest tego sprawcą. Z prędkością światła zostałem ponownie przyszpilony do gładkiej powierzchni przez samego Maxa, patrzącego na mnie z taką samą wściekłością, co ja na niego.
Spojrzałem w tył, gdzie walka dosłownie stanęła, wszyscy byli rozdzieleni, na ziemi leżało kilka lub więcej ciał, głównie wampirów. Wzrok Nathalie wypalał we mnie dziurę. Bała się i martwiła, choć powinna wiedzieć, że ja nie dam się zabić, zwłaszcza teraz. Posłałem jej ostentacyjny uśmiech, który mam nadzieję powiedział jej co ma robić. Przygryzła dolną wargę, zaś ja powróciłem wzrokiem do wampira.
- Na co czekasz? - zadrwiłem. - No już, zabij mnie.
- Dobrze wiesz, że to nie ciebie chciałem zabić - warknął. - Ale skoro jest okazja, dlaczego miałbym ją zmarnować?
Wiedząc co chce zrobić, wziąłem głębszy oddech. Tak jak myślałem - zacisnął palce na mojej szyi.
 Skinąłem głową układając usta w jedno słowo - teraz. Wszyscy dosłownie rzucili się na wampiry, jedynie Nathalie odwróciła się w naszą stronę mierząc bronią w George'a. Nie minęła sekunda, a pocisk znalazł się w jego ciele. Uścisk rozluźnił się, więc chwyciłem jego nieruchomą rękę i powaliłem na podłogę. Nadal żył i był skłonny mnie zabić. Harry z Zaynem doskoczyli do mnie chwycili go za ramiona, zaś ja chwyciłem głowę szarpiącego się George'a.
- Miłego tysiąca lat w piekle - wysyczałem, po czym dosłownie oderwałem jego głowę od ciała, które po chwili bezwładne opadło na podłogę.
Wziąwszy głęboki oddech, wyciągnąłem z kieszeni w rękawie zabezpieczony nóż i czym prędzej doszedłem do Nath. Kątek oka zauważyłem krwiopijcę w pobliżu. Chwyciłem jego ramię, a łokciem skręciłem kark. Kolejne zwłoki.
Wiedząc, iż reszta poradzi sobie z kilkoma wampirami zabrałem brunetkę z dala od nich. Szybkim krokiem wyszedłem z nią z holu, na jeden z wąskich korytarzy. Objąłem jej twarz dłońmi, kierując ją ku swojej. Zawiesiłem spojrzenie na jej oczach, z których nie mogłem wyczytać niczego, prócz szoku. Nie mogąc się oprzeć przycisnąłem wargi do jej pełnych ust. Nie opierała się, wplotła palce w moje włosy, pogłębiając pocałunek. Nasze usta poruszały się, języki toczyły walkę o dominacje, oddechy mieszały się ze sobą. Lekko popchnąłem ją w tył, przez co jej plecy przylgnęły do ściany. W końcu oderwaliśmy się od siebie, łapczywie łapiąc powietrze.
- To nic, że za ścianą toczy się śmiertelna walka z wampirami. Całować możemy się w każdej chwili.
Zaśmiałem się pod nosem, muskając ustami jej policzek.

***
 - Uwaga wszyscy! - krzyknąłem, a całe towarzystwo zamilkło. - Z racji, że uporaliśmy się już z tymi całymi wampirami... Chciałbym wam podziękować za tak wielkie poświęcenie. Zwłaszcza Joshowi, który oddał za nas wszystkich swoje życie. Upamiętnijmy go minutą ciszy, podczas której niech każdy z nas pomodli się za niego i podziękuje za wszystko, co dla nas zrobił.
Oczywiście ja czy Harry nie mogliśmy tego zrobić, jedynie miałem nadzieję, że trafił do lepszego miejsca niż ten przeklęty ludzki świat.
- Poza tym sukces można opić - mruknął Harry wyraźnie znudzony wszystkim, co go otacza.
Zmroziłem go wzrokiem, na co wykręcił oczami. Proszę, trochę powagi, jeden z nas zmarł, a ten chce iść zabalować. Niby nie ma co się użalać, bo czasu nie cofniemy, przywracając Josha do żywych i trzeba iść dalej. Był on co prawda nieco dalszym przyjacielem, ale jednak był.
- Nie pójdziemy na żadną imprezę ani żadnej nie zrobimy, bądź poważny - prychnąłem. - Skupmy się na tym kiedy i jak zorganizujemy nasz powrót.
- Jak najszybciej - skwitował Liam. - Zwlekając dajemy im szansę na lepsze poznanie Londynu. Jeśli nie będą się tam orientować nie tylko w terenie, ale i w ludziach... Punkt dla nas.
- Racja - westchnąłem. - Więc jutro z rana będzie najlepiej wylecieć. A teraz kwestia naszego chwilowego postoju. Gdzie się zatrzymamy, skoro do naszego domu wrócić nie możemy?
- Jakiś tani motel? Ewentualnie zatrzymamy się u Jess'a na te kilka dni.
- U Jess'a? On nas w ogóle pamięta, Zayn? - zaśmiałem się
- Mnie z pewnością - uśmiechnął się leniwie, na co pokręciłem głową ze śmiechem.
- Dobra, to dzwoń do niego, że jutro będzie miał większą grupę gości. Liam, przygotuj proszę samolot. Nie odrzutowiec, nie możemy rzucać się w oczy, nikt nie może wiedzieć, że wróciliśmy, jasne?
- Jasne - przytaknął i odwrócił się, wyciągając z kieszeni telefon.
Sam podszedłem do Nathalie, która opierała się o maskę Dodge'a, rozmawiając z Evelyn. Posłałem brązowookiej znaczące spojrzenie i lekki uśmiech, który prędko pojęła i odeszła. Oparłem się rękami o blachę, pochylając nad brunetką.
- Pokażę ci coś - szepnąłem do jej ucha.
Skinęła głową, splotła nasze palce, pozwalając bym ją prowadził. Wyszedłem z garażu, w którym spędzaliśmy najwięcej czasu. Miejsce, a raczej pomieszczenie, do którego chciałem ją zabrać mieściło się kilka korytarzy dalej. Ja się czasami dziwię, że z taką łatwością przychodzi mi poruszanie się po tym ogromnym budynku. Jest jak labirynt.
W końcu udało nam się dojść do sporej wielkości, brązowych drzwi ze złotymi zdobieniami. Wyglądały jak do sali tronowej w pałacu. Naparłem na klamkę, a drzwi otworzyły się. Wciągnąłem dziewczynę do środka, zamykając za nami drewnianą powłokę. Odwróciłem się do niej, obserwując jak uważnie rozgląda się po sali balowej.
Podłoga była wyłożona beżowymi kafelkami, ściany brązowe z niesamowicie długimi, czerwonymi zasłonami. Można było także dostrzec sporo złotych elementów i zdobień, jak na drzwiach. Sufit znajdujący się dość wysoko zdobił wielki, kryształowy żyrandol. W jednej ze ścian było podwyższone wgłębienie - scena dla kapeli na żywo. Podszedłem do dużego, staromodnego radia, włożyłem do niego kasetę z odpowiednim nagraniem i włączyłem, a z głośników poleciały pierwsze dźwięki jakiejś wolnej piosenki, której tytułu nie znałem. Umiejscowiłem dłonie na jej biodrach, zaś ona splotła swoje na moim karku. Poruszałem nami w rytm melodii, płynnie i powoli.
- Czasami chciałabym żyć normalnie - szepnęła, wtulając policzek w moją klatkę.
- Ja też. To jest chore - westchnąłem. - Może kiedyś uda nam się uciec od tego wszystkiego.
W pewnym momencie brunetka zatrzymała się, uniosła głowę, spojrzała w moje oczy.
- Obiecasz mi coś?
- Wszystko, kochanie - odparłem.
- Że nie pokochasz innej dziewczyny.
Przygryzłem wargę, wpatrując się w jej oczy.
- Nie mogę ci tego obiecać - powiedziałem, a na jej twarzy wymalował się ogromny smutek i zawód. - Nie mogę, bo w przyszłości będzie jeszcze jedna dziewczyna, która będzie do ciebie mówić mamo - uśmiechnąłem się delikatnie, zakładając pasmo włosów za jej ucho, po czym bez wahania przylgnąłem do jej ust. - Obiecuję - wyszeptałem w jej wargi.
___________________________________________________
 No nareszcie, koniec z Maxem!
Trochę się działo w tym rozdziale, walka, śmierć, a na końcu tak słodko hah.
No okay, dziękuję za 6 komentarzy, ktoś tu jeszcze jest yay ^^
23 rozdział powinien pojawić się w ciągu 15 dni, ale to wiecie.
To tyle, kocham was! <3
W. xo

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 21.


*Perspektywa Louisa*
Otworzyłem białą kopertę, wyciągając z niej duży plik banknotów. Zabrałem się od razu za liczenie. Zgadza się Pieniądze to najważniejsza rzecz na tym zakichanym świecie. Masz kasę - masz szacunek, dogodne życie, bezpieczeństwo. Jeśli jednak jej nie masz... Jest źle, bez nich nie ma życia. Tak właśnie ludzie niszczą siebie nawzajem, a mi się wydaje, że za niedługo rasa ludzka wyginie przez różnorakie wojny i chęć władzy.
Nie przejmując się dalej losem ludzkości, ponownie zapakowałem pieniądze, zamknąłem je w sejfie. Banki nie zyskały mego zaufania, wolę prostsze wyjście - gotówkę.
Podszedłem do przeszklonej ściany pokoju, wlepiając wzrok w tutejszy krajobraz. Miasto było znane, ale z pewnością nie luksusowe, zważając na stare kamienice, usadzone bardzo blisko siebie, wąskie ulice. Będąc szczerym nie wiem dlaczego wybrałem akurat to. Zapewne dlatego, że mam tutaj w miarę dobre kontakty, na przykład z Jamesem - mechanikiem, od którego kupiliśmy samochody.
- Nad czym myślisz? - Spokojny, melodyjny głos brunetki rozbrzmiał w pokoju.
Gdy była zaraz obok mnie, przyciągnąłem ją do swojego torsu, splatając nasze palce.
- Nad teraźniejszością. - Odparłem zgodnie z prawdą.
- I jaka według ciebie jest?
- Trudna, czasami nie do zniesienia, niezrozumiała, nieobliczalna, zaskakująca, krzyżująca plany. - Począłem wymieniać, a dziewczyna uniosła głowę, patrząc w moje oczy. 
- Co stałoby się, gdybyśmy się nie spotkali?
Ona zawsze zadaje mnóstwo pytań, na które czasami nie znam odpowiedzi lub muszę się nad nią zastanowić.
- Byłoby gorzej niż źle, możliwe jest, że ty byłabyś już dawno martwa. - Uśmiechnąłem się smutno, gdy jej ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz.
Wiedziałem, iż w moich ramionach, przy mnie czuła się bezpiecznie. Tylko ja w tej chwili mogłem zapewnić jej właśnie ochronę. Staram się jak tylko mogę, by nic jej się nie stało. Wiem, że jest tą z którą chcę dzielić życie. Pragnę się nią opiekować, widzieć jej szczęście, uśmiech. Chciałbym nawet kiedyś zobaczyć nasze dzieci biegające za piłką w ogrodzie. Chciałbym z nią założyć normalną rodzinę. Ale nie mogę, Najwyższy nie zezwala na takie związki. Cudem jest i tak, że jeszcze mi jej nie odebrał.
- Czego on ode mnie chce? Przecież mam zablokowane te całe moce.
- Nie przejmuj się, kochanie. Pozbędziemy się tego śmiecia w najbliższym czasie i już nie stanie nam na drodze - uśmiechnąłem się wręcz szatańsko sam do siebie, widząc oczami wyobraźni umierającego George'a.
Poza tym coś czuję, że to ten dzień. Dzisiaj nasz wampirek będzie miał skręcony kark. 
W pewnym momencie do moich uszu doszło pukanie, a drzwi otworzyły się, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Odwróciłem się, patrząc na całkiem poważną minę Stylesa.
- Co jest, Harry?
- Masz rację, to dzisiaj - odpowiedział, a bezczelny uśmiech rozciągnął powoli jego blade usta.
- Skąd to wiesz? - dopytałem, unosząc jedną brew ku górze. - Czyżby przeczucie? - zaśmiałem się.
- Cóż, jeśli przeczuciem nazywasz kilkudniowe obserwacje, to tak - wzruszył ramionami obojętnie, lecz z jego twarzy nie znikał ten szelmowski uśmiech.
- No dobra, Nathalie... Trzeba będzie cię ukryć gdzieś i z kimś - mruknąłem, patrząc w jej zmartwione, zielone tęczówki. - Spokojnie, kochanie. Pozbędziemy się go wreszcie, ty będziesz znacznie bezpieczniejsza, a my będziemy mieć wreszcie spokój.
Dziewczyna kiwnęła głową potwierdzająco, wtulając się w moją klatkę.
- Harry, przyszykuj proszę odpowiednią broń.
- Tak jest, Boo - zaśmiał się i wyszedł, zostawiając nas samych.
Przewróciłem mimowolnie oczami na przezwisko, którym Styles mnie czasami nęka.
- Zostaniesz w piwnicy z... Harrym - westchnąłem.
Nie chciałem dłużej czekać, zwłaszcza że nie mamy pojęcia kiedy tak na prawdę się tutaj pojawią. Zabrałem Nath do schludnego, sterylnego pomieszczenia, które aż ciężko było nazwać piwnicą. Poprosiłem - a raczej zaszantażowałem - Harry'ego, by z nią został, a ten jęcząc jak jakiś osioł powlókł się na dół po schodach. Wiem, że chciałby skręcić kark Jayowi, ale przykro mi - nie ma szans. Powinien pędzić jak na skrzydłach pilnować swojej siostry, a nie jeszcze zrzędzić, że nie chce.
 Wsadziłem za pasek dwie bronie, w rękawie schowałem sztylet. Całkiem dobrze uzbrojony wszedłem do garażu, gdzie znalazłem wszystkich, prócz Stylesa, jego siostry, Ev i Josha, którzy tak jakby patrolowali teren. Oparłem się o maskę Skyline'a, należącego do Harry'ego, schowałem dłonie w kieszeniach, przypatrując się grupie przyjaciół. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc ich zaciętą konwersację na temat jakiegoś wyścigu czy samochodu. W pewnym momencie ktoś zawołał moje imię, był to Alex. Odwróciwszy głowę w jego stronę, zauważyłem że trzyma w ręce butelkę piwa. Kiwnąłem głowa potwierdzając nieme pytanie i wystawiłem ręce. Zręcznie chwyciłem w jedną dłoń butelkę, gdy rzucił ją w moją stronę, po czym bez zastanowienia otworzyłem ją kluczami od samochodu. Po kilku łykach ponownie zwróciłem swój wzrok w stronę już milczącego towarzystwa, które wpatrywało się we mnie.
- Jakieś plany? - zapytał Malik.
W odpowiedzi pokręciłem głową przecząco, śmiejąc się. Plany? 
- Niby jakie? I tak nie mamy pojęcia kiedy, gdzie dokładnie zaatakuje. Może to być w nocy, za kilka godzin, a nawet za minutę. Jedyne co możemy zrobić to przygotować się na ten atak - skwitowałem, a ciche westchnięcie wydostało się z jego ust. - Mam więc nadzieję, iż każdy z was ma przy sobie jakąkolwiek broń.
Jak na zawołanie wszyscy wyciągnęli to, co mieli. Przyznam, że cieszy mnie ich zaangażowanie. To czyni nas również jedną z najlepszych ekip w UK. Jesteśmy zgrani, zgodni, ufający sobie nawzajem, a przede wszystkim - lojalni.
Wnet drzwi huknęły, przez nie weszła lekko zirytowana brunetka, a zaraz za nią kędzierzawy. Kłócili się o coś, lecz nie przysłuchiwałem się.
- Co jest? - Kiwnąłem głową w jej stronę.
- Ugh, to jest, że nie mam zamiaru siedzieć w piwnicy jak nie wiadomo kto!
- I ja mam przez to cierpieć - prychnął pod nosem Styles.
- Nie rozumiesz czy nie chcesz zrozumieć, że chcę cię chronić?
- Rozumiem i to doceniam, ale to już jest przesada, Tomlinson. Mam nogi, ręce i potrafię się bronić.
Jeśli mam być szczery, to zdziwił mnie jej nagły przypływ odwagi oraz pewności siebie. Byłem pewien, że nie wyjdzie stamtąd, póki jej na to nie pozwolę, a tym czasem ona chce się bronić, zamiast ukrywać. Ta dziewczyna z każdym dniem imponuje mi coraz bardziej.
- Dobrze, będziesz tu z nami, kiedy przyjdą. Pasuje? - zapytałem, patrząc na nią beznamiętnym wzrokiem.
- Bardziej niż tamta opcja - mruknęła, przewracając oczami.
 Zgarnęła ze stołu otwartą butelkę piwa, która należała najprawdopodobniej do Perrie i upiła kilka łyków, po czym odłożyła ją na miejsce. Usiadła na masce Imprezy, lekko pochylając się do przodu. 
- Nie będziemy się z nimi cackać, załatwimy to wreszcie porządnie - odezwał się Harry, pocierając kciukiem swoją dolną wargę.
- Zgadza się.
- To już nie jest zabawa, mam dość tych szczyli - dodał Bruce.
- A kto nie ma? - Wciął się również Liam.
- Ludzie, w międzyczasie możemy zacząć planować nasz powrót do Anglii - zaproponował Malik. - Lepiej teraz zacząć, niż później, nie?
No, ma racje wilk. Leniwie odepchnąłem się od maski Nissana, skierowałem w stronę stołu i oparłem o niego.
- Jeszcze tu stoisz Adam? Mapa.
Czarnowłosy opuścił bez jęczenia garaż, by po chwili wrócić ze sporym kawałkiem papieru i rozłożyć go na blacie.
- To nasz dom. - Wskazałem palcem na czarny punkt. - My wiemy, że kilka gangów zebrało się wokół nas i stolicy państwa. - Zrobiłem kółko wokół miasta, w którym mieszkaliśmy przedtem. - Więc? Jakie macie pomysły?
- Zaatakować centralnie w środek, by ich stamtąd wymieść?
- Chcesz się pakować do centrum wojny, gdzie mogą cię rozstrzelać, Bruce? - uniosłem jedną brew, patrząc na niego wręcz z kpiną, na co jedynie uniósł ręce w geście poddańczym.
- Trzeba by zająć się dyskretnie jednymi do końca, a potem iść do następnych?
- Rozwiń myśl, Chris - poprosiłem.
- Chodzi mi o to, że moglibyśmy zaatakować dyskretnie jeden gang, tak by inni się o tym nie dowiedzieli, a potem zejąć się kolejnymi.
- To nie przejdzie, za dużo ich tam. - Alex pokręcił głową przecząco.
- Racja, nie ma szans byśmy to zrobili niezauważalnie - przytaknąłem. - Nie możemy wywołać wielkiej wojny ani wygonić ich niepostrzeżenie.
- Może by tak zawrzeć z nimi fałszywy układ? - zaproponowała milcząca dotąd Nath.
Zmarszczyłem brwi w skonsternowaniu, spoglądając na nią.
- Co masz na myśli? - odezwał się Liam z podobnym wyrazem twarzy do mojego.
- Nie wiem. Możecie z ich szefami założyć się na przykład o teren, samochody czy coś równie cennego - wzruszyła ramionami.
To jest to. Ale czy przywódcy tych dziecinnych, ulicznych gangów będą chcieli współpracować? W dodatku na moich zasadach, w mojej grze, gdzie zawsze wygrywam ja?
Oby byli na tyle naiwni.
- To nie jest głupi pomysł...
Rychło kilka sekund po moich słowach czerwona lampka na ścianie zapaliła się.
Przyszli.
A moim zadaniem jest ich zabić i ochronić Nathalie.
__________________________________________
Hey, hey, hello!
Yes, I'm back! Radujmy się! ;3
No to ten... Rozdział trochę nudny, ale przysięgam, że w nasępnym będzie się działo ^.^
Poza tym myślałam nad zawieszeniem Hell, ale jednak poprawiając kilka rozdziałów, których nie wrzuciłam myślałam sobie; to głupi pomysł. Będzie co będzie, nie ma takiej potrzeby.
Robimy tak;
5 komentarzy = następny rozdział
Nie chcę was szantażować, ale rozumiecie mnie, ostatnio statystyka spadła i trochę mi się smutno zrobiło ;( 
Do następnego, kochani.
W. xo

sobota, 11 lipca 2015

Adios, sayo nara, bye bye!

Cześć,
No cóż, jak macie u góry w tytule... Żegnam was.
Co prawda nie na długo, ale jednak. Jutro o 5 rano będę już w drodze do Bułgarii *-*
Będę tam 2 tygodnie + oczywiście 4 dni jazdy, brrr.
No ale cóż, rozdziału niestety spodziewajcie się dopiero na początku kolejnego miesiąca, ewentualnie dzisiaj wieczorem i kolejnego dopiero w przyszłym miesiącu. Co do tego nie wiem, więc czuwajcie kochani ;3
Tak, to w sumie tyle.
Kocham was i życzę słoneczka takiego, jakie ja będę (mam nadzieję) mieć ^.^
Trzymajcie się xx
W.

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 20.

Muzyka: https://www.youtube.com/watch?v=8IHFVn0sv14
*Perspektywa Louisa*
- Uh, to był George.
- Sukinsyn - wysyczałem, zaciskając dłonie w pięści.
- Louis, tak dalej być nie może. Musimy się z nim uporać, wiesz, że jest jedynie niewielkim problemem, który najzwyczajniej w świecie trzeba sprzątnąć - powiedział Harry, który najwyraźniej już nie mógł doczekać się spotkania z Maxem tak samo jak ja.
Na pewno zaraz po zobaczeniu go, rzuciłby się na niego z nożem, bo bronią palną nic by nie wskórał.
- Tak, wiem. I zrobimy to teraz albo nigdy - odparłem hardo.
Wiem, że tym razem nie obejdzie się bez porządnej walki, w której nikt nie ucierpi. Choć mam cichą nadzieję, że wszyscy wyjdą z niej żywi. Zwłaszcza Nathalie. Ona nie może odejść. Za nic w świecie. Może i stałem się kompletną ciotą, ale nie obchodzi mnie to. Ta drobna brunetka wywróciła mój świat do góry nogami. Ale kto powiedział, że ja tego nie zrobiłem z jej życiem? Z pewnością je zmieniłem. Nie wiem czy na gorsze, czy na lepsze.
Czasami zastanawiam się jakby to było, gdyby nasze drogi się nie skrzyżowały. Wszystko potoczyłoby się całkiem inaczej. Nie miałbym potyczek z Georgem.
- Louis! - krzyknęła Ev.
Potrząsnąłem głową, chcąc się otrząsnąć z myśli i spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Nie stójmy tu bezczynnie, zróbmy coś.
- Racja - westchnąłem.
Gdy załatwimy Maxa, będzie o wiele prościej, nie będzie nam zawadzał. Jednak wciąż musimy uważać na Ashtona, który nie wiadomo skąd się wziął i tak po prostu rozpoczął relację z Nathalie. Wątpię, że ich znajomość skończy się dobrze, nie powinni ze sobą rozmawiać, a co dopiero się widywać. Lecz nie zakażę jej tego, jest człowiekiem, posiadającym swoje prawa, w dodatku moim skarbem, który chcę jak najlepiej chronić, lecz mi na to nie pozwala. Do tego wszystkiego dochodzi On, czyli Najwyższy, który jest przeciw związkom człowieka z Demonem. Nie wiem, jak mam go przekonać, by pozwolił mi przy niej zostać.
- No dobra, musimy jak najszybciej wyeliminować Georga. Potem zajmiemy się powrotem do Anglii. Nie obchodzi mnie, że jakimś dziecinnym gangom chciało się przejąć nasze terytorium. Ono jest nasze i takie pozostanie. Ten, kto odważył się na nie wejść - już z niego nie wyjdzie. Przynajmniej nie żywy - zakończyłem swój krótki monolog, a chytry uśmiech sam wkradł się na moje usta, które powoli zwilżyłem językiem.
- Ale Louis, Max jest właśnie w UK. Jak chcesz to zro... - zaczął Josh, ale mój wzrok przepełniony politowaniem go uciszył.
- Jak by nas znalazł, skoro jest w UK, jak to powiedziałeś? Musiałby mieć wtyczkę, ale wszyscy wiemy, że Wampiry działają na własną rękę. To znaczy tyle, że Max śledził nas aż do Stanów.
- Lub... Ma tą cholerną wtyczkę - bąknął Harry.
- Nie wykluczam takiej opcji, choć jest to mało prawdopodobne - odrzekłem.
- Dobrze więc. Pozostało nam jedynie działać.
Tu się zgadzam. Musimy coś zrobić, nie możemy siedzieć bezczynnie z założonymi rękami nad basenem i czekać aż Max sam do nas przy... Tak! To jest właśnie to! Jaki ja jestem głupi. Przecież, jeśli zaczekamy Niecierpliwiec sam zacznie działać, zaatakuje pierwszy. My więc musimy przygotować się na jego atak i zwyczajnie czekać, nie dawać podejrzeń, że się tego spodziewamy.
Wytłumaczyłem przyjaciołom moje zamiary. Byli nieco zdziwieni na początku, lecz zgodzili się ze mną. To był po prostu plan idealny, aczkolwiek wymagający uwagi, cierpliwości oraz sprytu. Musimy wszystko dobrze rozplanować, gdyż nie wiemy kiedy George zaatakuje, możemy się tego jedynie spodziewać. Trzeba być czujnym, przez cały czas.

***

Załadowałem broń, schowałem za pasek spodni i zakryłem koszulką. Pieprzone spotkanie, na które nie mam najmniejszej ochoty iść. Lecz obowiązki, to obowiązki. Na ramiona zarzuciłem granatową marynarkę i obejrzałem się w lustrze. Po zgoleniu kilkudniowego zarostu i ułożeniu włosów na żelu, zapiąłem guziki, zostawiając jeden wolny u góry. Ostatni raz przejrzałem się w dużej powierzchni, poprawiając doprowadzając swój wygląd wręcz do perfekcji, po czym wyszedłem z łazienki. W tym momencie do pokoju weszła Nathalie, wpatrzona w telefon w swoich dłoniach. Oparłem się luźno o framugę drzwi i wpatrywałem się w nią z zadziornym uśmiechem, który mimowolnie wymalował się na mojej twarzy. Wyglądała pięknie w białej, zwiewnej sukience z rozpuszczonymi włosami. I była tylko moja.
Gdy podniosła na mnie swój wzrok, świdrując mnie na wylot, uśmiechnęła się. Powoli odepchnąłem się od ściany i podszedłem do niej, chwytając za biodra, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Nachyliłem się nad jej uchem, przygryzając jego płatek. Słyszałem jak jej serce przyspiesza rytm. Uwielbiam, kiedy tak na mnie reaguje.
- Kochanie, przebierz się proszę w coś eleganckiego. Idziemy na spotkanie - wyszeptałem.
Brunetka jak na zawołanie odsunęła się ode mnie ze zmarszczonymi w skonsternowaniu brwiami.
- Jakie spotkanie?
- Nic wielkiego. Poza tym nie masz się czego bać, idzie z nami Harry - odparłem. - Proszę pospiesz się, nie chcę się spóźnić.
Wychodząc z pokoju, puściłem jej oczko, przez co jej policzki ozdobił rumieniec. Skierowałem się w stronę izby, zajmowanej przez Stylesa, poprawiając rękaw żakietu. Bez zbędnego (jak dla mnie) pukania otworzyłem drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu. Zastałem w nim oczywiście na w pół nagiego przyjaciela, który akurat prasował swoje ubrania. Tego się nie spodziewałem. Wiadomo, Harry zawsze dbał o swój wygląd, ale nigdy nie widziałem go, żeby układał czy prasował swoje ciuchy.
- Gotowy? - zapytałem.
- Hej, Louis. Też miło cię widzieć, fajnie, że zapukałeś. - Posłał mi znaczące spojrzenie, na co jedynie prychnąłem. - Tak, czekajcie na mnie przed hotelem.
Skinąłem głową, zamykając za sobą drzwi. Czym prędzej wszedłem do garażu, gdzie jak zwykle przesiadywali Chris, Adam, Josh oraz Bruce z Evelyn, którzy są parą od kilku dobrych lat mimo, iż Ev jest starsza od niego dwa lub trzy lata.
- Josh, podrzuć. - Kiwnąłem głową na paczkę papierosów młodego, która leżała na stoliku.
Chłopak bez wahania rzucił mi przedmiot, a ja zręcznie łapiąc go w jedną dłoń, podziękowałem mu i wyszedłem na świeże powietrze. Dzięki demonicznej mocy, której tak rzadko używałem, podpaliłem szluga i wetknąłem go między wargi, zaciągając się nikotyną. Bardzo rzadko paliłem, gdyż nie było mi to potrzebne. Na odstresowanie się preferowałem inne metody, jak trening. Chociaż to też działało relaksująco.
Wpatrywałem się w bezchmurne niebo, które było jedynie powłoką, nie pozwalającą dojrzeć ludziom prawdziwego Nieba. Miejsca przepełnionego światłem, miłością, troską, opieką... Wszystko jest tam o wiele lepsze niż tutaj, na Ziemi. Tu jest beznadziejnie, niebezpiecznie, po prostu strasznie. Ludzie zniszczyli doszczętnie to miejsce.
Ale przecież ja należę do nich, a raczej należałem. Także zniszczyłem to miejsce, zmieniłem na gorsze. Lecz czy to moja wina? Wygnano mnie z Nieba przez niepohamowaną chęć spojrzenia na ukochaną osobę, tym samym narażenia Aniołów na ujawnienie.
Po wygnaniu sam Diabeł przygarnął mnie pod swoje czarne, smocze skrzydła. Na początku byłem jedynie Upadłym, potem można powiedzieć, że... Awansowałem - na Demona. Minęło kilka dobrych lat, a ja wciąż pamiętam jakby to było wczoraj. Lecz nie będę się w to bardziej zagłębiał. Nie lubię rozpamiętywać przeszłości. Bo po co? Przecież każdy musi iść dalej przez drogę, zwaną także życiem, w którym każdy kto jest przeciwko tobie podkłada ci pod nogi kłody. Jednak, gdy zjednoczysz sobie ludzie, jest o wiele łatwiej. Masz oparcie, wiesz, że wyciągną cię z najgorszej sytuacji, zawsze pomogą.
Ja nie nazywam tego przyjaciółmi, lecz rodziną. Przyjaciel zawsze może się tobą znudzić i znaleźć sobie nowego, może się z tobą pokłócić tak, że już nigdy nie będziesz chciał się do niego odezwać. I co wtedy? Znowu zostajesz sam. Nie ma przy tobie nikogo, bo uważałeś, iż poza tym przyjacielem nie potrzebujesz nikogo.
- Nad czym myślisz?
Gwałtownie odwróciłem głowę w bok, gdzie stała drobna brunetka. Nawet nie zauważyłem kiedy tu przyszła. Zlustrowałem ją od góry do dołu. Wyglądała ślicznie nawet w czarnej sukience o prostym kroju, sięgającej do kolan. Przeniosłem wzrok na jej zielone oczy, które przez chwilę wydawały mi się należeć do Harry'ego. Ostatni raz zaciągnąłem się papierosem, po czym wyrzuciłem go na płyty wykonane najprawdopodobniej z granitu.
- Nad moim życiem - odparłem po chwili ciszy. - Nad tym jak by ono wyglądało bez ciebie. Nad wszystkim co się zdarzyło w przeciągu tych kilku lat - wzruszyłem obojętnie ramionami.
- Moje życie bez ciebie byłoby szare, nudne i nijakie.
I wreszcie dostałem odpowiedź na niewypowiedziane pytanie. Zmieniłem jej życie na lepsze. Jakaś część mnie jakby bała się, że to jednak była zmiana na coś gorszego. Z drugiej strony miałem nadzieję, że tego nie zrobiłem. Prawdopodobnie nie potrafiłbym zwyczajnie funkcjonować, gdybym rzeczywiście zniszczył życie osobie, będącej dla mnie teraz tak ważną.
 Za swoimi plecami usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi, co dało mi wyraźny znak, iż mogę wsiadać do samochodu. Chwyciłem dłoń dziewczyny, nadal stojącej obok mnie, splotłem nasze palce i skierowałem się z powrotem do garażu. Wsiadłem do Mustanga, kazałem Nathalie zapiąć pasy, co od razu wykonała, wiedząc, że ja nie jeżdżę zwyczajnie. Odpaliwszy silnik, wyjechałem z garażu, patrząc w lusterku na srebrną Mazdę, którą prowadził Harry. Czułem się bezpieczniej mając pod ręką dwa wozy, niż jeden, który niestety jak każdy mógł nawalić.
Trochę mi zajęło wyjechanie na główną drogę, gdyż hotel znajdował się jakiś kilometr od niej. Na pobliskiej autostradzie, wiodącej wzdłuż brzegu błękitnego oceanu, gdzie na plaży zauważyłem mnóstwo ludzi, korzystających z upalnych dni. W oddali, z drugiej strony zobaczyłem również znany na cały świat zabytek - kamienną rzeźbę Jezusa. Pokręciłem głową, chichocząc pod nosem.
 Jednym przyciskiem włączyłem radio, a gdy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki jednej z lepszych piosenek, pogłośniłem je. Osiągając zaledwie 100km/h, przemierzałem skromne ulice miasta. Dorośli z dziećmi swobodnie chodzili po chodnikach śmiejąc się. W niektórych zaułkach zauważałem co jakiś czas zakapturzonych kolesi, którzy pewnie załatwiali sobie broń, narkotyki czy wyrównywali rachunki, jak ja zazwyczaj to robiłem. No bo przecież nie ma na to lepszego miejsca niż ciemna, przerażająca szpara między kamienicami, nieprawdaż?
- Nie nudzi ci się, kicia?
Brunetka odwróciła wzrok od krajobrazów za oknem, przenosząc go na mnie z uniesioną brwią.
- Kicia? - zapytała jakby dla pewności.
- A co? Już nie można tak do swojej narzeczonej powiedzieć? - Puściłem jej oczko, cmokając w policzek.
- Nie, kicia się nie nudzi - zachichotała pod nosem, ponownie odwracając głowę w stronę szyby.
 Jechaliśmy w sumie jakąś godzinę, może więcej, gdyż budynek, a dokładniej klub nocny, w którym miałem się z kimś spotkać był sporo oddalony od naszego hotelu.
 Po zaparkowaniu na tyłach lokalu spojrzałem na Nathalie, wciąż siedzącą na miejscu. Westchnąłem ciężko, przyglądając się jej spokojnemu wyrazowi twarzy, nie bała się, o dziwo. Pewnie myślała, że ze mną jest bezpieczna. Przecież tyle razy jej nie dopilnowałem, tyle razy sam krzywdziłem, a ona nadal mi ufa. To naprawdę dziwne. Gdybym był na jej miejscu, nie ufałbym osobie, która dopełniła się tylu przestępstw, kradzieży i wystąpień. Nigdy.
 Wyjąłem ze schowka (gdzie zawsze trzymam zapasową broń) Colta i wręczyłem dziewczynie. Ona uniosła głowę, obdarzając mnie niepewnym spojrzeniem.
- Na wszelki wypadek - powiedziałem, co jednak jej nie uspokoiło.
Wiedziałem, że nienawidzi przemocy, a co dopiero zabijania, niestety takie było moje życie. Na tym polegało, więc przykro mi to mówić, ale jeśli to komuś nie odpowiada - żegnam.
Umiejscowiłem dłoń na jej karku, wywołując tym samym dreszcze u niej i złożyłem delikatny pocałunek na ustach. Po chwili odsunąłem się, posłałem jej pokrzepiający uśmiech i wysiadłem z samochodu. Brunetka uczyniła to samo, podchodząc do swojego brata, który uśmiechnął się do niej szeroko, obejmując barki, gdyż był od niej sporo wyższy. Wiadomo, ja byłem bardziej rozpoznawalny niż Styles, więc nie chcę, żeby coś zrobili Nathalie, chcąc tym samym zniszczyć mnie.
 Biały dzień, więc kolejki nie było. Mimo to przed drzwiami stało dwóch muskularnych mężczyzn, którzy jak na moje oko byli po trzydziestce.
Gdy stanąłem przed nimi, jeden z nich posłał mi groźne spojrzenie.
- Przyszedłem do Kalahari - rzekłem dość wyraźnie.
- Był pan umówiony?
- Ależ oczywiście. Moje nazwisko brzmi Tomlinson - uśmiechnąłem się wręcz lekceważąco w jego stronę.
Spostrzegłem, że jego twarz momentalnie zmienia swój wyraz z morderczego na zaskoczony. Lekko ukłonił się w moją stronę, otwierając mi drzwi. Kiwnąłem głową w podzięce i machnąłem ręką, by Harry z Nathalie szli za mną.
 Wnętrze było jak w każdym innym klubie, jednak miało swój urok. Powodowało, że chce się w nim zostać do białego rana i jeszcze dłużej. Kanapy obite czarną skórą, przezroczyste stoliki, oświetlony bar, pusty, granatowy parkiet, w którym swobodnie można było się przejrzeć, dwa podesty i znajdujące się na nich, szklane klatki, w których jak sądzę dziewczyny zabawiają mężczyzn samymi widokami. Tak właśnie wyglądał ten klub.
 W pewnym momencie do naszej trójki podeszła blondynka w białych kozakach po kolana, czarnej miniówce i białym topie, który nie sięgał pępka. Była ładna, miała ciemnobrązowe oczy, pełne usta i smukłą sylwetkę.
- Witam w klubie... - zaczęła, lecz uciszyłem ją gestem dłoni.
- 'Monte Carlo', wiem. Nie przyszedłem tutaj na picie, tylko w konkretnej sprawie. Do Kalahari. - Przygryzłem dolną wargę, przypatrując się jej zakłopotaniu.
- Uhm, pan Kalahari jest teraz zajęty. Może...
- Kochana, czy ty wiesz kim ja jestem?
Dziewczyna przełknęła z trudem ślinę, przypatrując się swoim paznokciom.
- Tomlinson. Louis Tomlinson. Kojarzysz może? - Jej ciało zesztywniało po moich słowach, co uświadomiło mi, że wie kim jestem. - Więc prowadź proszę do Jacka - warknąłem, a brązowooką wstrząsnął dreszcz.
Chaotycznie przytaknęła, odwróciła się na pięcie, mrucząc pod nosem, byśmy szli za nią. Uśmiechnąłem się triumfalnie i razem z rodzeństwem szedłem za dziewczyną. Zatrzymała się przy ostatnich w jednym z korytarzy drzwiach i nacisnęła klamkę. Gestem dłoni poprosiła, żebyśmy chwilę zaczekali. Po wejściu zamknęła drzwi, a ja słyszałem zagłuszone głosy jej i mężczyzny. Nie minęła minuta, a dziewczyna wyszła, otwierając nam drzwi na oścież, po czym ulotniła się, zostawiając nas samych z właścicielem klubu.
Jack siedział na fotelu, przeliczając plik banknotów, który trzymał w dłoni. Miał na sobie czarną koszulę, opinającą jego umięśnione barki. Brak jakichkolwiek włosów na głowie zawsze dodawał mu tej powagi i grozy. Potrafił kogoś przestraszyć zwykłym znudzonym spojrzeniem. Wtedy wszyscy wiedzieli, że w tym dniu nie należy go denerwować. Nie wyglądał specjalnie na swój wiek, a był niewiele przed pięćdziesiątką, jeśli dobrze pamiętam. Muskularną sylwetką, powagą potrafił zastraszyć, tak ot co, ale tak na prawdę jest miłym facetem, który (jak dla mnie) jest zbyt oddany rodzinie. Lojalność stawia u siebie na pierwszym miejscu, za co poniekąd go podziwiam.
 Mężczyzna uniósł na nas wzrok, posyłając leniwy uśmiech, który jedynie odwzajemniłem. Swobodnie wstał z krzesła, a ja odruchowo wyciągnąłem dłoń w jego stronę, którą od razu uścisnął.
- Kopę lat, Jack.
- Co ty gadasz, jedynie trzy, może więcej - zaśmiał się, ponownie usadawiając się na fotelu.
- Ah, zapomniałbym - upomniałem się. - Harry'ego już znasz. - Obejrzałem się przez ramię na kędzierzawego, który jedynie skinął głową na powitanie. - A to jest Nathalie, moja...
- Narzeczona - uśmiechnął się chytrze, na co zmarszczyłem brwi, posyłając mu pytające spojrzenie. - Dobrze wiesz, że w tym biznesie wieści szybko się rozchodzą - mrugnął do mnie, a ja jedynie pokiwałem głową z rozbawieniem.
Kalahari wskazał dłonią na krzesło, stojące nieopodal mnie, które przyciągnąłem bliżej i opadłem na nie.
- Przyszedłem nie tylko dla obiecanych pieniędzy, lecz mam do ciebie pewien interes - rzekłem spokojnie.
Oparłem się o podłokietnik, pocierając kciukiem swoją dolną wargę. Nie wiem czy się zgodzi, aczkolwiek zawsze warto spróbować. - Jak już wiesz UK spodobało się kilku dzieciakom, które teraz prawdopodobnie walczą o tereny - westchnąłem. - Mam zamiar wrócić na swoje miejsce, lecz nie dam rady z tyloma ludźmi.
- Chciałeś prosić mnie o pomoc? - uniósł jedną brew.
- No cóż... Poniekąd tak - zacząłem, lecz przerwał mi jego niski, głęboki śmiech.
- Louis, Louis, Louis. - Pokiwał głową z rozbawieniem. - Chyba wiesz, że działam na własną rękę i myślałem, że to także działa w obie strony.
No tak, jesteśmy dobrymi znajomymi, ale jeśli chodzi o pomoc w czymś... Każdy pilnuje siebie i nie wkłada nosa w nieswoje sprawy. Z moich ust wydostało się zrezygnowane westchnięcie. Już wstawałem z miejsca, lecz mężczyzna gestem dłoni nakazał mi z powrotem usiąść, co bez wahania uczyniłem. Przypatrywałem się jego skupionej minie, będąc pewnym, że zastanawia się nad moją prośbą.
- Co będę z tego miał? - odezwał się po chwili ciszy.
- Racja, nic za darmo - spostrzegłem. - Mogę sprawić, że zdobędziesz łatwe pieniądze. Na prawdę dużą sumę, dodatkowo samochody, które po tuningu będą jak najnowsze modele Enza*.
- 350km/h, powiadasz?
- No może nieco mniej, ale wciąż maksymalna prędkość nie będzie jak u starego Fiata - odparłem pewny siebie, jak zawsze z resztą.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność podczas, gdy Jack rozważał za i przeciw. Miałem jedynie nadzieję, że się skusi i pomoże mi.
- Zgadzam się.
Te dwa sowa wystarczyły, by na mojej twarzy pojawił się szeroki, zwycięski uśmiech. Kalahari wyjął z szuflady dwie białe koperty, z których jedna była większa i wręczył mi je, przez co moje oczy dosłownie rozbłysły.
- Dzięki, Jack. Jestem twoim dłużnikiem - powiedziałem, ponownie ściskając jego dłoń.
- A żebyś wiedział, Tomlinson - uśmiechnął się w moją stronę.
No proszę, kolejny milion znajduje się teraz w mojej dłoni.
- Ufam ci, Louis. Nie spieprz tego. - Usłyszałem jego ostatnie słowa, kiedy już zamykałem drzwi.
__________________________________________________
*Ferrari Enzo.
Yeah, I'm back.
Nie wiem co mam powiedzieć.
Nie jestem zawiedziona tym rozdziałem, wydaje mi się w porządku.
Mam nadzieję, że skomentuje go chociaż połowa czytających c;
To w sumie tyle, następny zapewne na początku wakacji. Później wyjeżdżam, ale o wszystkim was poinformuję w swoim czasie.
No to papa, buziaki i do następnego ;*
W. xo

Czytasz = skomentuj

wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział 19.

*Perspektywa Nathalie*
- Liam, za kilka sekund ma tu być pusta laweta. Mamy kłopoty.
Szatyn przekręcił głowę w moją stronę, po czym spojrzał w me oczy, które były przepełnione strachem i niepewnością.
- Bardzo powoli wysiądziemy z samochodu, nie zamykając drzwi i wszystko, co ci nakażą masz robić, jak najwolniej. Nie bój się, mam plan.
Chwycił mój podbródek między kciuk, a palec wskazujący, uniósł i przycisnął swoje usta do moich. Nie wiele brakowało, bym zaczęła pogłębiać pocałunek, jednak zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji i odsunęłam się od niego. Spojrzałam na przednią szybę. Policjanci, klęczący z broniami przed radiowozami,  zablokowana ulica. Nie sądzę, że jego plan się powiedzie i tym razem. Przygotowali się bardzo porządnie. Mozolnie odpięłam pasy, otworzyłam drzwi i postawiłam jedną nogę na betonie. Wzięłam głęboki oddech, po czym wyszłam całkowicie z samochodu, zostawiając otwarte drzwi, jak prosił mnie Louis.
Niebieskooki zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa, swobodnym, pewnym krokiem wyszedł przed samochód i oparł się o jego maskę, krzyżując ramiona na klatce, która z niezwykłym spokojem unosiła się, by następnie opaść. Ja natomiast patrzyłam na niego z szeroko rozwartymi oczami. Czy on kompletnie oszalał? Mają broń, a ten spokojnie stoi i się na nich patrzy?!
Chłopak wyjął z kieszeni białą paczkę papierosów, wyciągnął jednego, odpalił i wsadził do ust. Zaciągnął się nikotyną, po czym wypuścił dym w górę. Każdy z policjantów uważnie obserwował najmniejszy ruch Louisa, jakby zahipnotyzowany.
To było, jak rosyjska ruletka; graliśmy o własne życia. Gdyby go teraz złapali... Dożywocie albo śmierć. Choć nie wiem czy demon może umrzeć ponownie.
Gdy brunet rzucił szluga na ziemię, za mną rozległ się głośny dźwięk klaksonu.
- Wsiadaj!
Z prędkością światła usiadłam na miejscu pasażera, zamknęłam drzwi i zapięłam pasy, wiedząc, że Thunder nie ma żadnych bezpiecznych zamiarów. Muszę przyzwyczaić się do takiego życia.
Szatyn, siedzący już obok mnie wcisnął wsteczny i ustawił lusterko pod odpowiednim dla niego kątem. Wycofał tak, by laweta mogła wjechać przed nas. Policja strzelała, a kule ocierały się o bok samochodu lub trafiały w szybę, która najwyraźniej była kuloodporna. Byłam wdzięczna temu, kto ją tu wstawił.
W końcu zauważyłam, że jedziemy centralnie na srebrne blachy. Czy on... Nie, przecież to niemożliwe. Nie przeskoczy tylu radiowozów!
Przeniosłam wzrok na niego.
- Louis, to nie jest możliwe. Ich jest zbyt wiele. Nie dasz rady! - spanikowałam.
Już całkowicie spanikowałam.
- Ufasz mi? - spytał, patrząc na drogę, która robiła się coraz krótsza.
Głośno przełknęłam ślinę i niepewnie przytaknęłam.
- Powiedz to - rzekł niemal ze stoickim spokojem.
- Ufam ci, Louis - szepnęłam i miałam nadzieję, że nie pożałuję swoich słów.
Pojazd z prędkością przekraczającą wszelkie możliwe granice, wjechał na lawetę, którą aż zatrzęsła się. Blacha pod nami uniosła się, a samochód wyjechał z niej. Lecieliśmy nad tymi wszystkimi radiowozami, których było z siedem. Moje usta momentalnie otworzyły się. Patrzyłam na to wszystko z góry. To trwało kilka sekund, ale dla mnie wszystko zwolniło. Czas zatrzymał się, nasze auto wisiało w powietrzu przez wieczność, a nie kilka sekund. Jednak szara ulica zbliżała się coraz bardziej. Byliśmy pod takim kątem, że mogliśmy zacząć dachować, gdybyśmy spadli na maskę. Ścisnęłam palce na swoim fotelu i wstrzymałam oddech, czekając na wylądowanie, a raczej... na Śmierć.
Samochód z wielką siłą uderzył o jezdnię, dociskając do niej opony, przez co odbiliśmy się, jak piłka. Byłam pewna, że tego już nie przeżyję, że on nie da rady tego zrobić.
Nawet po wylądowaniu na betonie nie byłam w stanie otrząsnąć się, wciągnąć powietrza do płuc, którego mi brakowało i puścić wolno fotela. Byłam sparaliżowana strachem.
- Hej, skarbie. - Ponownie chwycił mój podbródek i odwrócił głowę w jego stronę, przez co moje oczy spotkały się z jego. - Już po wszystkim, nic się nie stało. Damy radę, jak zawsze.
Przelotnie musnął moje wargi i powrócił do drogi. Dopuściłam do moich płuc tlen, oddychając szybko i rozluźniłam uścisk na fotelu. Moje palce przeszywał ból, spowodowany silnym zaciskaniem ich na skórzanym materiale. Palpitacje serca zmniejszały się, a strach powoli ulatywał z mojego ciała.
Było po wszystkim, przeżyliśmy. Udało się.
W to na prawdę ciężko było uwierzyć.
Przekroczył granice.
I wiem, że zrobi to jeszcze nie raz.
***
Wysiadłam z auta, trzasnęłam drzwiami i od razu rzuciłam się brunetowi w ramiona. Ten zaś chwycił mnie za biodra i okręcił wokół własnej osi, całując.
- Zrobiłeś to - szepnęłam.
- I powtórzę jeszcze wiele razy - odrzekł.
Louis postawił mnie na ziemi i zanim zdążył coś powiedzieć, czyjaś ręka wylądowała na moich ramionach. Uniosłam głowę, a moje oczy spotkały się z szmaragdowymi tęczówkami, których właścicielem był mój przyrodni brat. Uśmiechał się do mnie szeroko, ukazując białe uzębienie i urocze dołeczki w policzkach.
- Kolejny raz się powiodło! Louis, jesteś absolutnym mistrzem i z bólem serca muszę ci oddać mój medal.
Kędzierzawy przyłożył dłoń do swojej klatki piersiowej, udając wzruszenie i pociągnął nosem, na co ja z Lou parsknęliśmy śmiechem.
- Daj spokój, oboje wiemy, że to ja od zawsze go miałem - odparł z przekonaniem niższy od Harry'ego brunet, po czym przyjacielsko poklepał go po ramieniu i wyminął nas.
Spojrzeliśmy z Harrym na siebie i w tym samym momencie wzruszyliśmy ramionami. Zdecydowanie można nas wziąć za rodzeństwo.
Chłopak owinął rękę wokół mojej talii i poprowadził do rozmawiającego grona przyjaciół.
Czy to na prawdę jest moje życie?
Tak właśnie miało ono wyglądać?
Z Louisem Tomlinsonem u boku i niebezpiecznymi akcjami?
Tak, dokładnie tak. Przecież ktoś musiał mieć takie życie i najwyraźniej wypadło na mnie.
Dlaczego? Tego nie wiem i nie chcę. Wystarczy mi świadomość, że to nie jest sen, z którego się obudzę, jak co rano w swoim łóżku, w Anglii i zejdę na śniadanie przygotowane przez moją matkę.
Odpowiadałaby mi taka opcja, jednak... Jest jak jest, a ja nie mam zamiaru tego zmieniać.
- Louis, dowiedzieliśmy się kim jest ten, który nas wydał - zaczął Zayn.
- Ah, właśnie! Nie mówiliście mi kto to jest - odparł roześmiany, jednak mulat wydawał się być całkiem poważny, a nawet lekko przestraszony. - Więc? Kim był ten sukinsyn, przez którego musiałem uciekać?
Wszyscy spojrzeli po sobie niepewnym wzrokiem, a Zayn westchnął przeciągle. Po chwili otworzył usta, by wypowiedzieć znane mi imię.
___________________________________________________
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Wiem, opóźnienie spore, ale hej, rozdział wreszcie jest yay.
No więc... Udało wam się, jest 5 komentarzy ^.^
Cieszy mnie to jak nie wiem, sami wiecie pewnie, że wszystkie komentarze strasznie motywują. *-*
Dziękuję, że jesteście <3
Co do rozdziału, okropnie krótki, no wiem, wybaczcie :/
Ale jak dla mnie jest niezły nie licząc długości :3
Poza tym myślę, że rozdziały teraz będę wrzucać odrobinę rzadziej, bo mam mniej czasu (koniec roku, poprawy, nauka, potem wakacje i nie chcę siedzieć całe dnie przy komputerze, proszę zrozumcie). I... Spodziewajcie się rozdziału co 10-14 dni, ok?
No to tyle.
Do następnego kochani ;*