środa, 20 maja 2015

Rozdział 18.

Zalinkowaną piosenkę w tekście włącz w momencie, w którym ona się znajduje. Gdy się skończy możesz włączyć tą: 30 Seconds To Mars - Attack.

*Perspektywa Nathalie*
Najpierw huk, potem szarpanie. Może nie mam kaca po tych kilku dniach od urodzin, ale nadal nienawidzę, kiedy ktoś mnie tak budzi. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam wiszącego nade mną Louisa ze zdenerwowanym wyrazem twarzy.
- Co jest? - spytałam, od razu uświadamiając sobie, ze coś jest nie tak.
Jeśli Thunder się czymś denerwuje, oznacza to tylko jedno - coś poszło nie po jego myśli. Jest źle.
- Zbieraj się, musimy jechać.
- Wszystko powiesz mi w aucie, jadę z tobą Dodgem.
- Masz pięć minut.
Po tych słowach opuścił pokój. Zeskoczyłam z łóżka, wzięłam pierwszą lepszą bokserkę, czarne dżinsy i ramoneskę. Włosy związałam w kitkę, a na nos wsunęłam okulary przeciwsłoneczne. Zamknęłam pokój na klucz i zbiegłam, jak najszybciej się dało do garażu, w którym byli wszyscy.
- Co się dzieje? - mruknęłam
Podeszłam do maski Chargera, na której była rozłożona duża mapa. Louis, Zayn i Liam rozmawiali o czymś, kreśląc po niej markerem oraz nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. W końcu Evelyn mnie nią obdarowała.
- Powiesz mi o co chodzi?
- Nic ci nie mówił? - zdziwiła się, jednak po chwili jej poważny wyraz twarzy wrócił. - To normalne. Z informacjami czeka dość długo. Przyzwyczaisz się. Ale muszę cię ostrzec przed ostrą jazdą, możliwością utraty życia, a także niebezpieczeństwem i adrenaliną. Jesteś gotowa na takie życie?
Spojrzałam na nią z politowaniem, a na moje usta wkroczył nikły uśmiech.
- O niczym innym nie marzyłam.
- Więc chodzi o to, że ktoś zawiadomił psy o naszym pobycie w Stanach. Teraz ścigają nas tutaj, a tej policji niestety nie mamy w garści. Tu nie ma zmiłuj.
- Dobra! - krzyknął Tomlinson - Powtórzmy wszystko. Adam i Liam, zostajecie tutaj i pilnujecie sytuacji. Informujecie nas o wszystkich zmianach, tak? - spytał, a dwójka wymienionych przytaknęła. - Evelyn i Harry, wy dowiecie się, kto sprzedał nas i po zdobyciu jego danych od Payne'a zajmiecie się nim. Na wszelki wypadek pojadą z wami Zayn i Perrie. Bruce, Josh, Alex, ja i Nathalie... Zabawimy się trochę z psami.
Jakby automatycznie na jego ustach, po których przejechał językiem, pojawił się chytry uśmiech, a w oczach te iskry. Miałam wrażenie, że już włada nim adrenalina.
- Na co czekacie? Wszyscy do wozów i jedziemy! - klasnął ochoczo w dłonie, po czym wsiadł do Dodge'a na miejsce kierowcy, a ja tuż obok niego.
Szatyn odwrócił wzrok na sąsiednie auto i wymienił znaczący wzrok z Harrym i Zaynem, którzy siedzieli w następnych wozach.

Wyjął ze schowka zwykły rewolwer. Chwilę przyglądał mu się, obracając powolnie w dłoni, po czym położył go na moich kolanach i spojrzał w oczy porozumiewawczo. Wiedziałam, że to będzie potrzebne. Chłopak odpalił pojazd i wyjechał z garażu, a cała reszta za nim. Kliknął przycisk na słuchawce w jego uchu, który zamigotał niebieskim światłem, dając znak, iż urządzenie jest włączone.
- Liam, powiedz mi, gdzie jest patrol drogowy.
Nie słyszałam co odpowiedział mu Payne, głos ze słuchawki leciał zbyt cicho, jak na moje ucho. Po informacjach od Liama gwałtownie skręcił, a dwa samochody jadące za nami poczyniły to samo. Spojrzałam na niego spod ciemnych okularów. Jego palce zaciskały się na kierownicy, stopy z siłą przyciskały pedały, a uśmiech poszerzał się coraz bardziej. Był naładowany adrenaliną, która powoli zaczynała krążyć także w moich żyłach. Moja dłoń powędrowała do radia, a palec jakby automatycznie wcisnął włącznik. Z urządzenia poleciały pierwsze dźwięki We Own It. Uwielbiałam ją, z resztą Tomlinson też, o czym świadczył jego ruch - opuszką palca wskazującego przejechał po korbce, pogłaśniając muzykę. Jego stopa wciąż przyciskała gaz, a strzałka wędrowała na coraz to większe liczby.
- Przyznaj, nie jechałaś jeszcze z mistrzem wyścigów w taki rajd, prawda?
Moje oczy przeniosły się na twarz szatyna. Nie miałam pojęcia o czym mówi i jakie są jego zamiary, lecz odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
- Nie. Co zamierzasz?
- Pokazać ci, czym jest prawdziwa jazda.
Jego głowa powędrowała w moją stronę, a na ustach pojawił się łobuzerski uśmiech. Noga szatyna wciąż przyciskała pedał gazu. Obrazy za szybą były rozmazane. Przedmioty, które mijaliśmy spajały się ze sobą tworząc niewyraźną jedność. Nie nadążałam z rozpoznawaniem ich kolorów, zbyt szybko uciekały z zasięgu mojego wzroku, który po chwili przeniosłam na niebieskookiego. Jego spojrzenie wciąż tkwiące na mojej twarzy przyprawiało mnie o palpitacje serca. Jechaliśmy grubo ponad dozwoloną prędkością, przed nami były samochody oraz ciężarówki, a on patrzy na mnie zamiast na drogę.
- Louis, to przesada. Zaraz uderzymy w czyiś wóz - wymamrotałam dość niespójnie, czując jak język plącze mi się w ustach.
Nie oderwałam na moment wzroku od niego, jak on ode mnie. Jego dłoń wciąż znajdowała się na kierownicy, wykonując płynne manewry, dzięki którym jeszcze nie doszło do wypadku. Wiedziałam, że jest świetnym kierowcą, jednak to, co robił było niewyobrażalnie głupie i niebezpieczne, nawet jak na niego. Uporczywie wpatrywałam się w jego oczy, w których z każdą sekundą rosła ekscytacja. Na ulicy usłyszałam trąbienie, więc spojrzałam w tamtą stronę. Nawet nie spostrzegłam, że Louis wyprzedza kolejno samochód za samochodem.
Z rosnącym strachem powróciłam wzrokiem do jego twarzy, którą rozświetlił satysfakcjonujący uśmiech. W końcu odwrócił głowę w stronę jezdni i jak gdyby nigdy nic prowadził dalej.
Trwało to minuty, ale dla mnie trwało wieczność. Każda nanosekunda dłużyła się niemiłosiernie.
Przerażenie powoli ulatywało z mojego ciała, pozwalając mi na pewnego stopnia rozluźnienie. Wypuściłam całe powietrze, które zatrzymało się na dłuższą chwilę w moich płucach i usiadłam wygodniej w fotelu.
- Rozluźnij się, kochanie - wymruczał, puszczając mi oczko.
Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam oczy, by po chwili je szeroko otworzyć z powodu niebiesko-czerwonej poświaty na asfalcie oraz głośnego wycia syren. Stłumiłam żałosny jęk, próbujący się wydostać na zewnątrz przez narastający we mnie strach. Bałam się. Mój ojciec nie żyje, już nie jest w policji, nie będzie zwykłej, chwilowej kary. To byłoby coś innego. Gorszego niż kilka miesięcy w poprawczaku z kolesiami o brudnych myślach.
Zaczęłam wiercić się nerwowo na siedzeniu, przygryzając dolną wargę.
- Spokojnie, Nath. To nie moja pierwsza i nie ostatnia ucieczka.
Dlaczego on wymawiał to tak spokojnie, jakby mówił o pogodzie?
Przecież to dla niego codzienność, chora, niebezpieczna codzienność, w której ryzykuje nie tylko swoje życie.
Kątem oka spojrzałam w boczne lusterko, znajdujące się z mojej strony i dostrzegłam radiowóz. Jechał kilkaset metrów za nami, jednak to nie przeszkadzało jego pasażerowi w mierzeniu do nas z broni.
- L-Louis? - to jedyne co udało mi się wypowiedzieć, by ostrzec go o policji.
- Broń, tak? Pierwsi, którzy odważyli się ją tak szybko wyciągnąć.
Na jego ustach zawitał ten sam zadziorny uśmiech.
- Dobrze. Pobawmy się! - okrzyknął, zaciskając palce na kierownicy.
Nasunął na nos czarne Ray Bany i docisnął gaz.
- Liam, droga polna do garażu ciężarówek. Mam pomysł - powiedział, a w jego oczach pojawił się tajemniczy błysk. - Połącz mnie z chłopakami, szybko - wymamrotał, wbijając wzrok w przednie lusterko, w którym doskonale widział jadący za nami biało-niebieski samochód... A raczej dwa. Wezwali posiłki czy drugie dołączyło się po drodze, widząc pościg? - Jedźcie prosto, spotkamy się w garażach.
W pewnym momencie Tomlinson ostro skręcił, powodując, że uderzyłam głową o drzwi. Od silnego uderzenia uchroniły mnie pasy, jednak one też spowodowały szkody - mocno otarły się o moją szyję, zapewne zdzierając skórę, co poznałam po pieczeniu. Louis kątem oka spojrzał na mnie, lecz widząc moje uspokajające spojrzenie, odwrócił wzrok na drogę. Jechaliśmy teraz polną, nieco zarośniętą trawą, piaszczystą drogą. Samochód zwolnił, aczkolwiek nie na tyle, bym przestała obawiać się tej jazdy.
Wiedziałam, że nie chce zgubić policji. Wręcz przeciwnie - chce, by nas śledziła. Nie miałam pojęcia, co ma w zamiarze zrobić, jaki jest jego pomysł i na czym polega, ale miałam pewność, co do jednego... Na pewno mu się to uda. Ta myśl pozwoliła mi na uspokojenie nerwów.
Spojrzałam przed siebie, a ten widok ani trochę mnie nie zdziwił; ogromny, stary budynek z mnóstwem wysokich klap, rozciągających się na całej ścianie. Gdy odczułam, że prędkość z jaką jechaliśmy spada, spojrzałam na niebieskookiego z przestrachem i obawą, iż coś stało się z samochodem.
Policja była coraz bliżej nas, a on zwalniał. Gdy radiowozy zbliżały się, on nadal zwalniał. W końcu doszło jedynie do 50km/h, a moje oczy rozwarły się szeroko.
Czy on na prawdę da się złapać?
Tym razem jego plan nie powiódł?
Trafi za kratki?
Byłam głupia, że tak myślałam. On czekał... Czekał na odpowiedni moment. Kiedy ta chwila nastała, gwałtownie otworzył schowek między naszymi siedzeniami, gdzie zauważyłam dwie, grube butle z zaworami. Odkręcił jeden z nich i docisnął pedał. Samochód z prędkością światła ruszył z miejsca. Nie wiem jaką prędkość osiągnęliśmy, ale była przerażająca. Przynajmniej dla mnie. Obejrzałam się, lecz jedyne co zobaczyłam to ogromna chmura pyłu, która nie miała zamiaru szybko opaść z powrotem na ziemię. Miał to zaplanowane. Nie minęła chwila, a znaleźliśmy się pod jednymi z dużych drzwi dla tirów. Centymetr po całkowitym wjechaniu do garażu, klapa z hukiem opadła. Brunet czym prędzej zawrócił auto w jej kierunku i wysiadł, co od razu powtórzyłam. Stanęłam na kamiennej płycie i rozejrzałam się wokół. Było tu mnóstwo ludzi, chyba kilkadziesiąt. Wszyscy stali nieruchomo, opierając się o swoje samochody i patrząc na Thundera wyczekująco, jakby miał im wyjaśnić, co tu robi.
Na zewnątrz było już słychać syreny, trzaskanie drzwiami i donośny głos jakiegoś policjanta, który odwalał gadkę o wyjściu z budynku, bo jesteśmy otoczeni i tak dalej.
- Wsiadajcie do wozów! - krzyknął Louis - Zrobicie małą rozróbę!
Stałam w osłupieniu, nie rozumiejąc o czym mówi. Jednak nie trwało to długo, gdyż chwycił mój nadgarstek i pociągnął mnie do jednego z wozów.
- Jason, bierz mój wóz! - zawołał, zwracając się do ciemnoskórego chłopaka o krótkich, czarnych włosach, który jedynie przytaknął i czym prędzej wsiadł do Dodge'a Tomlinsona.
Zaś ja wsiadłam na miejsce pasażera do zielonego samochodu z fioletowymi zdobieniami na drzwiach. Nie zdążyłam zauważyć marki, która w tej chwili mało mnie obchodziła, więc zapięłam pasy i czekałam aż brunet odpali auto.
Klapy podniosły się w górę, a wszystkie samochody wyjechały z budynku, w tym nasz. Patrzyłam, jak jeździły dookoła, tworząc jeden wielki... chaos. Radiowozy ledwie mogły się ruszyć. Pomysł Louisa to na prawdę coś genialnego. Podmiana pozwoliła nam wyjechać wolno z harmideru, jaki utworzyła ta grupa - jak mi się wydaje - zawodowców. W lusterku widziałam, jak większość wykonuje rozmaite drifty, blokując i dekoncentrując policję.
- Okej, możecie się powoli rozjeżdżać. Jase, daj się złapać - powiedział, tym razem do CB radia, zamiast słuchawki.
Zgaduję, że każde auto z tamtego garażu było wyposażone w taki sprzęt, jaki ma jego Charger.
Lou, mając jedną rękę na kierownicy, a drugą za oknem, spokojnie prowadził samochód po normalnej drodze, jadąc z bezpieczną, dozwoloną prędkością.
- Jak ty na to wpadłeś? - wydukałam, a moje oczy świeciły ekscytacją, gdy patrzyłam na niego w tej chwili.
Szatyn spojrzał na mnie znad okularów, po czym wzruszył ramionami i cmoknął mnie lekko w usta.
- Inspirujesz mnie do coraz nowszych pomysłów, kochana.
Nagle z CB radia poleciał czyiś melodyjny, jednocześnie zdenerwowany głos:
- Thunder, mamy kłopot. Przód.
Nie zrozumiałam tej wypowiedzi, ale Louis z pewnością, bo zdjął okulary i spojrzał przed siebie, więc zrobiłam to samo. W oddali trzy radiowozy blokowały ulicę, nie pozwalając nam na przejazd, a przed nimi stało kilku policjantów z bronią wycelowaną prosto w nas.
- Kurwa. - wyszeptał chłopak.
Tego nie było w planach.
____________________________________
Po pierwsze: nie chcę widzieć dwóch anonimowych komentarzy od jednej osoby, jak w poprzednim rozdziale. To po prostu głupie, a tym rozdziału nie przyspieszycie.
Było więc 6 komentarzy, z czego trzy od anonima, dwa z pewnością od tego samego uh.
Po drugie: 5 komentarzy = następny rozdział.
Na razie!
W. xo

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 17.

Rozdział dedykuję Adzi i mam nadzieję, że będzie z niego zadowolona <3
*Perspektywa Nathalie*
Od samego rana trwają przygotowania. Do czego? Bo pewnie chcecie wiedzieć. Do moich osiemnastych urodzin. Tak, ten wielki dzień wreszcie nadszedł. Mija także prawie rok, odkąd poznałam tą całą bandę. Nie mogę uwierzyć, że to tak szybko minęło. Pamiętam nasze pierwsze, nie do końca miłe spotkanie, jakby odbyło się wczoraj. W mojej głowie utkwił również dzień, w którym dowiedziałam się kim jest moja nowa rodzina, w którym pokazali mi to.
A przez słowo rodzina przez moją głowę przeleciało kilka wspomnień z dzieciństwa. Z czasów beztroskiej zabawy i braku kłopotów, w które ostatnio dość często zdarza mi się pakować.
 Rzadko myślę o tym, co straciłam. O rodzicach, domu, przyjaciołach, siostrze. To nie tak, że staram się o nich zapomnieć. W żadnym wypadku. Staram się być silna. Próbuję iść do przodu, bo jedynie to mi pozostało. Od zawsze starałam się nie przywiązywać do niczego ani nikogo, bo byłam świadoma, że kiedyś i tak tego zabraknie. Odejdzie, zniknie z mojego życia na zawsze.
 Mimo, iż przywiązałam się piekielnie do mojej rodziny, która była bezcenna, to staram się iść przed siebie. Wiem, że moi rodzice chcieliby, żebym zostawiła za sobą przeszłość i szła przez życie bez niej. Jednak to niemożliwe. Przeszłość to wciąż część mojego żywotu. Będzie się za mną ciągnęła do jego końca. Jest potrzebna, bo ja, jak każdy człowiek muszę uczyć się na popełnionych błędach, prawda?
- Nathalie, ocknij się, dziewczyno! - krzyknął... Adam
Mozolnie uniosłam swoje powieki i spojrzałam na chłopaka, przeciągając się niczym kot.
- Co jest, Adam? - ziewnęłam
- Jest już piętnasta. Miałaś się zjawić o szesnastej, więc pomyślałem, że cię obudzę - wzruszył ramionami - Dziewczyny potrzebują trochę czasu, żeby się przyszykować i tak dalej, nie?
- Cóż, masz rację. Dzięki, że się tak staracie - posłałam chłopakowi lekki uśmiech, po czym niezgrabnie wygrzebałam się z pościeli.
Smith opuścił pokój. Usiadłam na krawędzi łóżka, a przez moje ciało przeszła fala dreszczy, gdy bosymi stopami stanęłam na chłodnej podłodze. Wsunęłam je w pantofle i skierowałam się do łazienki. Nie miałam siły chyba na nic, chciałam spać, ale z racji, iż były moje urodziny - trzeba było się rozbudzić! Zafundowałam sobie orzeźwiający prysznic, po którym ubrałam się we wcześniej przygotowaną zwiewną sukienkę, w kolorze czarnym, sięgającą prawie do kostek, a do niej założyłam złoty pasek z łańcucha. Włosy splotłam w warkocza i przerzuciłam go na jedno ramię. Przejechałam po ustach ciemnoczerwoną szminką, a po rzęsach tuszem. Zamknęłam drzwi pokoju, a metalowy przedmiot kręciłam na palcu wskazującym, skupiając na nim oraz na dźwięku jaki wydawał całą swoją uwagę. Zeskakując po każdym stopniu schodów, obłożonych fioletowym dywanem doszłam na dół hotelu. Wszyscy jego pracownicy witali mnie szerokimi uśmiechami, które odwzajemniałam. Gdy moja dłoń powędrowała do klamki, czyjaś zakryła mi oczy. Stojąc w kompletnym bezruchu, starałam się domyślić jaka osoba stoi za mną. Miałam tylko jedno podejrzenie, w dodatku trafne.
Louis przytulił mnie, komplementując wygląd. Złożył krótki pocałunek na moim czole, po czym wyprowadził z budynku, a promienie zachodzącego słońca dały mi przyjemne ciepło.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i splotłam palce u naszych dłoni.
Zabawę czas zacząć.
***
- Hej! Posłuchajcie! - krzyknęłam do wszystkich gości. Harry widząc, że chcę coś powiedzieć wziął mnie na barana. Uwaga wszystkich skupiła się na mnie. Posłałam brunetowi lekki uśmiech i kontynuowałam: - Wszyscy jesteście na prawdę wspaniali! Dziękuję, że tu jesteście i urządziliście dla mnie urodziny lepsze niż sobie wymarzyłam! - uniosłam wyżej swój kieliszek z szampanem - Za nasz zespół!
Wszyscy wznieśli swoje trunki, po czym wypili je do dna, jak ja. Harry postawił mnie na trawie, a ja podniosłam się na palcach i złożyłam pocałunek na jego policzku, na co uśmiechnął się, ukazując urocze dołeczki w policzkach i puścił mi oczko. Moment później podszedł do mnie Louis.
- To nie wszystko, księżniczko! Przed tobą kolejna niespodzianka!
Zdezorientowana zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego pytająco.
- Henry, Melanie, Emily i Luke! - krzyknął
Biała bramka szeroko otworzyła się, a przez nią wbiegli moi roześmiani przyjaciele. Nie wierząc własnym oczom zakryłam usta, by nie wydobył się z nich niekontrolowany pisk. Melanie jako pierwsza podbiegła do mnie i z całej siły uściskała, a zaraz za nią reszta. Nadal ciężko było mi uwierzyć, że są tutaj ze mną, na moich osiemnastych urodzinach. 
- Co wy tu robicie? - spytałam, gdy udało mi się otrząsnąć
- No, a co ty myślisz? Nie opuścilibyśmy twojej osiemnastki! - mrugnął do mnie Henry
Tyle myśli wirowało mi w tej chwili po głowie, nie miałam pojęcia, co powiedzieć. 
- Ale skąd się tu wzięliście? Jak?!
- Twój wszechmogący Thunder załatwił nam samolot i oto my! - zaśmiała się Emily
- Matko, nie wyobrażacie sobie, jak się cieszę. 
Od zawsze planowaliśmy osiemnastkę każdego z nas. Każda była inna, w stylu tej osoby. A raczej miała być, bo nie udało się to przez moją aktualną sytuację. Tak bardzo mi ich brakowało. To dosłownie niemożliwe. Miałam ochotę rzucić się na szyję Louisowi, że sprowadził ich tutaj, pozwolił zobaczyć, porozmawiać. W tej chwili potrzebowałam tylko dobrej muzyki i odpowiedniego towarzystwa, w którym można poszaleć. Tak też się stało; tańczyłam przy muzyce DJ-a - śpiewałam, strzelałam głupie miny do zdjęć i po prostu świetnie się bawiłam. A nawet nie byłam pijana. Miałam za sobą dwa shoty i lampkę szampana, nic więcej, więc jeszcze się trzymałam. W pewnym momencie ktoś chwycił mnie za dłoń i zaczął prowadzić za ogrodzenie, a ja nie stawiając oporu szłam za tą osobą. Wreszcie spojrzałam na nią, a raczej na niego, był to Tomlinson. Ale dlaczego wyprowadza mnie w imprezy? W dodatku mojej własnej?
Odwrócił głowę w moją stronę, posyłając mi tajemniczy, aczkolwiek onieśmielający uśmiech. W końcu zwolnił tempo, a ja zrównałam się z nim. Szliśmy powoli ramię w ramię ze splecionymi u palcami u dłoni. Doszliśmy do plaży. Szliśmy brzegiem oceanu, którego fale spokojnie pieniły się, by następnie zniknąć w jego turkusie. Szum wody działał kojąco. Moje mięśnie rozluźniły się, a umysł oczyścił z niepotrzebnych myśli, właściwie to wszystkich. Lekki wiatr rozwiewał kosmyki, które wydostały się z warkocza i łaskotał moją odkrytą skórę na ramionach. Księżyc rzucał srebrną poświatę na taflę wody, nadając jej piękny blask. W pewnym momencie niebieskooki zatrzymał się. Stanął przodem do mnie, chwycił obie dłonie i spojrzał w oczy. Lekki uśmiech rozświetlił jego twarz, a w oczach tańczyły te same iskierki. Wpatrywałam się w dwa błyszczące kryształy, czyste jak łza, niczym zahipnotyzowana. Brunet nagle uklęknął przede mną. Z kieszeni marynarki wyciągnął małe, granatowe pudełeczko. Uniósł wieczko, a moje zaszklone od łez oczy ujrzały w środku złoty pierścionek z nieskazitelnie idealnym kryształem. Louis chwycił moją dłoń i zapytał:
- Victorio Moore - westchnął, a na jego usta wkradł się uśmiech -Najpiękniejsza, najcudowniejsza, najwspanialsza na świecie dziewczyno, którą kocham całym sercem i, za którą z pewnością oddałbym, życie... Czy wyjdziesz za mnie?
Poczułam, jak słone krople znaczyły wąskie ścieżki na moich policzkach. Starłam je, a z moich ust wydobył się jedynie szept:
- Tak.
Louis wyciągnął pierścionek z pudełka, wsunął go na mój palec, po czym wstał. Momentalnie zarzuciłam ręce na jego kark i przycisnęłam usta do jego warg, zachłannie całując. 
- Kocham Cię - wyszeptaliśmy w tym samym momencie.
Chłopak chwycił moje biodra, uniósł do góry i okręcił kilka razy wokół własnej osi. 
To na prawdę była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Nic nie było równie cudowne, jak ten moment.
W końcu postawił mnie na piasku i objął ramieniem w talii, prowadząc z powrotem do miejsca, gdzie odbywały się moje osiemnaste urodziny. Szliśmy równie powoli, jak przy przyjściu w to miejsce. Nie spieszyliśmy się, to było zbyt piękne, by można było to przyspieszyć. Gdy dotarliśmy do białej furtki, posłaliśmy sobie pełne szczęścia spojrzenia i uśmiechy, które mówiły same za siebie. Louis pchnął drzwiczki, które od razu ustąpiły, ukazując nam spokojnie stojącą grupę ludzi - naszych przyjaciół. Kiedy nas zobaczyli zaczęli klaskać, a dziewczyny były wzruszone jak ja, płakały. W końcu sama nie wytrzymałam i dałam upust łzom, byłam zbyt szczęśliwa, by je w sobie tłumić. Chciałam wykrzyczeć całemu światu moją radość. To było coś niesamowitego. Uczucie, które w tamtej chwili mną zawładnęło było nie do opisania. Coś, na prawdę cudownego. 
Gdy udało mi się przestać płakać, dzięki dziewczynom, które bez przerwy próbowały mnie uspokoić, wróciłam do zabawy. Moje osiemnaste urodziny były najlepszymi, jakie dotąd miałam i nie jestem w stanie wyobrazić sobie jeszcze lepszych. To był szczyt moich marzeń.
________________________________________________________
Cóż... Szczerze powiedziawszy z tego jestem nawet zadowolona.
Wow, Tommo się jej oświadczył ^^
No to co?
Dzisiaj to chyba już na koniec było urodzin bloga.
Więc widzimy się za 10 dni kochani :)
W. xo

Rozdział 16.

*Perspektywa Nathalie*
Usiedliśmy w czarnych fotelach, na przeciwko siebie, patrząc sobie w oczy.
- Za niedługo może zrobić się niebezpiecznie. Powróci moje dawne życie.
- Rozumiem. - przytaknęłam - Nie musisz mnie przed tym strzec. Gdybym nie chciała takiego życia, nie byłoby mnie tutaj już dawno.
- Dobrze więc. Lecz nie teraz, mamy jeszcze kilka dni. Idź do pokoju, przebierz się w coś na czym ci nie zależy i wróć tutaj.
Zmarszczyłam brwi nie mając pojęcia dlaczego mam to zrobić. Przez moje myśli przebiegło komiczne pytanie: będzie mi pokazywał jak morduje? Niby tak niedorzeczne, a jednak możliwe.
Szybko usunęłam je z głowy, bezwiednie skinęłam głową i skierowałam się do pokoju.
 Od razu po wejściu do niego otworzyłam szafę. Nie wiem dlaczego, lecz spieszyłam się. Czułam, jakby czas mnie poganiał. Na biodra wsunęłam potargane szorty, a przez głowę włożyłam luźny, biały podkoszulek na ramiączkach. Zamknęłam pokój, chociaż nie wiem po co to robimy - przecież mieszkamy z samymi przyjaciółmi. Czyżby Louis nie miał zaufania do własnych ludzi?
Z powrotem zeszłam po schodach, by po chwili truchtem wyjść z hotelu. Wsiadłam z nim do samochodu, zapięłam pas, założyłam okulary przeciwsłoneczne i patrzyłam jak Tomlinson wykonuje te same czynności. Spojrzeliśmy na siebie w tym samym czasie.
- Gdzie jedziemy? - spytałam
- Zobaczysz i gwarantuję, że będziesz zadowolona.
Na jego ustach pojawił się zawadiacki uśmiech. Odpalił wóz i z piskiem opon wjechał na ulicę.
***
Przeszłam przez metalowe drzwi, lekko zaniedbanego, starego budynku. Idąc za nim, rozglądałam się po pomieszczeniu; szare ściany, zabrudzona od jakiejś mazi podłoga w tym samym kolorze, rażące po oczach lampy i zero okien - tak to wyglądało. Od momentu wejścia poczułam w nozdrzach mocny zapach spalin, a do moich uszu dotarł warkot silników. Co to za miejsce?
Wreszcie Tomlinson stanął, a ja obok niego. Jego wzrok był utkwiony w samochodzie, znajdującym się przed nami, jednakże mój w nogach, które spod niego wystawały. Okrywał je luźny, niebieski kombinezon roboczy, jeśli się nie mylę. Szatyn kilka razy kopnął w deskę, na której leżały kończyny człowieka. Wyjechała ona spod auta, ukazując mężczyznę, na moje oko starszego od mojego towarzysza. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jego czarne włosy z zielonym pasmem po środku głowy, wyglądającym jak irokez.
- Louis? Kopę lat, stary! - okrzyknął, podnosząc się z drewnianej deski, przypominającej powiększoną deskorolkę. Pomysłowe.
- Tak, ja też tęskniłem, sukinsynu - zaśmiał się.
- A kimże jest ta piękna dama? - uśmiechnął się w moją stronę, lekko kłaniając.
- To Nathalie. Nath to James, czyli stary znajomy.
Skinęłam głową w jego stronę, gdyż zauważyłam ciemną ciecz na jego dłoniach, którą nie miałam ochoty póki co się brudzić. Umiejscowiłam dłonie w kieszeniach moich szortów i wpatrywałam się w mężczyznę.
- Po co tym razem przyszedłeś, Tommo?
- A jak myślisz, Campbell? Proste, że po maszyny - uśmiechnął się.
- Wybrałeś rewelacyjną godzinę. Wszystkie są gotowe, a ja za niedługo mam kolejną dostawę. Myślisz, ze gdzie ja bym je pomieścił? Za mną, proszę.
Mężczyzna odwrócił się i zaczął iść w stronę kolejnych metalowych drzwi. Weszliśmy za nim do wielkiego pomieszczenia, gdzie z lewej, jak i z prawej stały rzędy samochodów. Po jednej stronie - jak nowe, a po drugiej, wyglądające, jak ze złomowiska.
- Mam wszystkie sześć. Możecie pooglądać. Na maskach masz kartki z informacjami, czyli nazwa, moc, silnik i maksymalna prędkość.
On kupił aż sześć samochodów?! O matko, nie ma szans, że nie spojrzę na wszystkie.
No to po kolei:
Czarny Dodge Charger R/T - 600 koni mechanicznych.
Biały z granatowymi pasami nadwozia wzdłuż Ford Mustang Fastback - 430 KM.
Złoty Nissan 350Z - 450 KM.
Pomarańczowa po bokach, po środku czarna Mazda RX 7 - 450 KM.
Srebrny Jensen Interceptor - 430 KM.
Błękitne Pagani Zonda F - 550 KM.
- Nie kupiłeś tego samochodu. To nie jest Pagani. Nie możliwe - kręciłam głową przecząco, nie dowierzając, że stoi przede mną auto moich marzeń.
- Specjalnie dla ciebie, kochanie.
Zakryłam dłońmi usta, z których co chwila wydobywało się tylko jedno słowo - nie. To po prostu nie było realne.
- Niskie zawieszenie, silnik o dużej mocy, ulubiony kolor, piękne, biało-czarne wnętrze. Jest wszystko, o czym mówiłaś. - uśmiechnął się
- Boże, to tak surrealistyczne.
Dosłownie rzuciłam się szatynowi na szyję, powtarzając, jak bardzo mu dziękuję.
- Silnik V12 o pojemności 7,3 l, który generuje moc sześciuset pięćdziesięciu koni mechanicznych oraz moment obrotowy wzrastający do 760 nanometrów przy czterech tysiącach obrotów na minutę - westchnął James z nieukrywaną dumą.
Ten samochód to brylant.
- Poprzedzając twoje pytanie, nie zapłaciłem za niego majątku. Tak na prawdę, kosztował niewiele. Nie martw się - niebieskooki złożył całusa na czubku mojej głowy i oplótł talię ramieniem.
Wyjął komórkę z kieszeni i począł wystukiwać coś na ekranie. Nie minęła chwila, a dzwonek, powiadamiający o nowej wiadomości odezwał się kilka razy.
- Za kilka chwil będzie tu cała zgraja. Skarbie, wsiadaj do auta, a ja załatwię formalności, dobrze?
- Będę jechać sama? Pagani?! - pisnęłam
- Tak. Teraz jest twoje.
Ze świecącymi, niczym płomienie oczami wsiadłam do samochodu i odpaliłam je. O matko, ten warkot silnika. Tak, to jest to. Oparłam się wygodnie o siedzenie i obserwowałam całe wnętrze pojazdu. W otwartym schowku ujrzałam pudełeczko, a w nim słuchawkę. Wyjęłam ją, włączyłam i założyłam na ucho. Po chwili usłyszałam lecący z niej, melodyjny głos Louisa:
- Dzięki temu będziemy słyszeć się w drodze.
- Przyznam, że przyda się. Będziemy w stałym kontakcie?
- Tak. A teraz szykuj się - odparł
Nim się spostrzegłam do pomieszczenia wparowali wszyscy, z którymi przylecieliśmy do Stanów. Z otwartymi ustami wsiedli do swoich aut. Nacisnęłam przycisk za kierownicą, a szyba obok mnie opadła. Mhm, tak bardzo tęskniłam za siedzeniem na tym miejscu. To uczucie, gdy czujesz zapach benzyny i spalonych opon, gdy zaciskasz palce na skórzanej kierownicy, gdy widzisz jak prędkość na liczniku zwiększa się, zupełnie jak adrenalina w twoich żyłach. Wszystko przestaje istnieć, jesteś tylko ty, samochód i trasa. To się liczy, nic więcej.
Garażowe drzwi otworzyły się, a ja byłam na końcu, więc bez wahania odpaliłam auto jeszcze raz i wyjechałam na światło dzienne. O Boże, to się nie dzieje na prawdę. Jadę w Pagani, a za mną jeszcze kilka innych, drogich aut. To jest nierealne. W pewnym momencie wyprzedził mnie Dodge, którym jechał Louis. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zatrąbiłam na niego.
- To, że masz większą moc silnika, nie znaczy, iż możesz mnie bezkarnie wyprzedzać - prychnęłam
- Ach, zanim powiesz coś sprośnego i zbereźnego, uprzedzę cię, że wszyscy inni to słyszą, Nathalie - usłyszałam tym razem głos Harry'ego.
- Jakoś mi to nie przeszkadza. To coś w rodzaju CB radia, tak?
- Dokładnie tak - odparł ktoś inny.
- No to jedźmy! - krzyknął mój kędzierzawy brat, po czym wyjechał na sam przód, przyspieszając.
Pokręciłam głową, śmiejąc się pod nosem i wcisnęłam gaz.
Pora zacząć nowe życie.
Niebezpieczne życie.
_______________________________________
Wiem, krótki i beznadziejny, przepraszam was, zaraz wrzucę drugi

Imagine

 Imagine pisany przed Adę, której z całego serca dziękuję <3
Od razu mówię, że nie ma on powiązania z dalszą akcją w Fear.

Weszłam do dużego pomieszczenia ubrana w strój, który noszę już od tygodnia. Nie cierpię tego, ale jestem do tego zmuszona. Od siedmiu dni nie wychodziłam z domu, powód cóż bardzo prosty.
- Co ty tu robisz? - usłyszałam głos z tyłu, który mnie przestraszył. Łapiąc się za pierś odwróciłam się  w stronę osoby stojącej za mną.
- Louis wystraszyłeś mnie - powiedziałam z wyrzutem, ale zaraz na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech wywołany jego obecnością.
- Nathalie nie odpowiedziałaś mi na pytanie. - szatyn z założonymi na biodrach rękoma stał mierząc mnie troskliwym wzrokiem.
- Nie patrz tak na mnie! Mam dosyć leżenia w łóżku i tej całej choroby. - wściekła wymachiwałam kończynami aż w końcu opadłam na kanapę zanosząc się kaszlem. Dusiło mnie niesamowicie, a z każdym kolejnym kaszlnięciem moja zdolność do oddychania umykała. Ból w klatce piersiowej wzrósł i znowu przestawałam widzieć w normalnych kolorach, zamiast tego pojawiały się odcienie czerwieni. Wszystko w zasięgu mojego wzroku tak wyglądało, pozbawione koloru jakby ktoś nałożył na niego filtr niczym jak na zdjęcie. Louis doskoczył do mnie w jednej chwili i podając naczynie nakazał mi to wypić, z wielką trudnością spełniłam jego słowa, przechylając szklankę wlałam do ust słodki płyn, który się tam znajdował. Gdy ciecz rozlała się po moim wnętrzu duszności natychmiastowo ustały, a kolory zaczęły powracać do normalności. Ze świstem wciągnęłam powietrze po czym po prostu je wypuściłam.
- Zabieram cię z powrotem do łóżka - oznajmił i nawet nie zważając na moje protesty z niesamowitą lekkością podniósł mnie do góry. Oplotłam go nogami przywierając do jego ciała. Wszedł po schodach kierując się w stronę naszej sypialni. Kiedy tylko tam się znaleźliśmy ułożył mnie na materacu i wdrapując się na niego sam usiadł koło mnie.
- Prosiłem, żebyś się stąd nie ruszała
- Zrozum, że mam dość leżenia - chciałam jeszcze coś dodać ale chłopak skutecznie mi przerwał.
- A jakby mnie nie było koło ciebie? Mogłabyś skończyć martwa na kanapie - wzdrygnął się na swoje słowa, a jego niebieskie oczy zeszkliły się wypuszczając jedną pojedynczą łezkę. Ujęłam delikatnie jego dłoń splatając nasze palce ze sobą. Nienawidziłam widzieć go w takim wydaniu, pełnego smutku i goryczy. - Nie przeżyłbym gdyby to się stało.
- Ale byłeś tam ze mną, to jest najważniejsze - uniosłam nasze dłonie i nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego ucałowałam jego knykcie. Louis przytaknął tylko głową dając nam czas na przemyślenia, a zaistniała cisza o dziwo nie była niezręczna, żadna nasza cisza taka nie była. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, a przez myśl przechodziło sto pytań i zagadek, ale ta jedna nie dawała mi spokoju. Przygryzłam z wewnętrznej strony policzek zastanawiając się czy się o to zapytać. Przymknęłam powieki i westchnęłam zrezygnowana. Nie chciałbym martwić go jeszcze bardziej. To bez sensu. Poczułam dotyk jego palców na policzku i koło oka, przejechał delikatnie po powiece, dając mi znak bym na niego spojrzała, więc i tak zrobiłam. Gdy tylko je otworzyłam ujrzałam jego intensywnie niebieskie tęczówki wpatrujące się we mnie.
- Co cię gnębi kochanie?
- Nic Loueh - pokręciłam delikatnie głową.
- Nath, proszę nie ukrywaj niczego przede mną.
- Po prostu.. - zawiesiłam głos spuszczając z niego wzrok, nie wiedząc jak to zacząć. Przełknęłam gulę tworzącą się w moim gardle i zanim zdążyłam wszystko przemyśleć, słowa zaczęły same wypływać z moich ust. - Co mi tak na prawdę jest.
- ym.. - chłopak podrapał się zmieszany po karku.
- Nie Lou po prostu powiedź mi. Od tygodnia mnie zwodzicie, a wiem że Liam na pewno znalazł odpowiedź w tych swoich księgach - umilkłam, ale zaraz dodałam niemal że szeptem: - Proszę powiedź mi, nawet jeśli to coś okropnego.
Tommo patrzył na mnie uważnie, przygryzając przy tym dolną wargę. Ten gest mówił mi, że zastanawia się intensywnie nad tym co powiedziałam. Przymknął powieki po czym przytakując głową otworzył je z powrotem.
Złapał mnie za dłoń ściskając mocno jakby chciał dodać mi otuchy, lecz wiem, że to on był jedynym który go w tym momencie potrzebował. Podniósł się na kolana i nachylając się nade mną pocałował mnie z delikatnością ale i również z niezwykłą pasją, tak jakby skłamał ostatni pocałunek na moich ustach. Nie zdążyłam nawet zareagować, a on odsunął się ode mnie z lekkim  grymasem na twarzy.
- Już od pięciu dni wiemy co ci jest - odezwał się cicho, patrząc wszędzie tylko nie na mnie. Otworzyłam usta, lecz on mnie  uprzedził mówiąc - Zanim nie opowiem ci całości proszę nie przerywaj mi dobrze?
Przytaknęłam głową na znak że tak też zrobię. Znowu zaczerpnął ze świstem powietrza i mocniej ścisną moją dłoń.
- Już gdy tylko zaczęłaś wymiotować krwią mieliśmy pewne przypuszczenia. Liam przeszukał księgi, gdy spałaś poczarował jak to on i odkrył kluczową informacje, potem doszły kolejne symptomy i byliśmy już pewni - zaczerpnął powietrza wzdychając przy tym ciężko po czym znowu zaczął mówić. - Jesteś nadprzyrodzoną, a z racji, że Liam zablokował twoje zdolności, teraz zaczynają walczyć by znowu być aktywnymi - zrobił pauzę cały czas zagryzając przy tym wargę.
- Coś czuję, że ukrywasz coś przede mną.
- Miałaś mi nie przerywać - powiedział delikatnie. - Ale masz rację, jest rzecz której ci nie powiedziałem. - kciukiem kreślił nieokreślone wzory na mojej dłoni, na jego ustach pojawił się pół uśmiech, w końcu podniósł głowę i na mnie spojrzał. - Będziemy rodzicami - wypowiedział to a ja myślałam, że się przesłyszałam. To.. O mój boże! Przyłożyłam dłoń do ust patrząc na niego zdezorientowana, ale też i zaskoczona.
- J.. Jak to? - wyjąkałam, automatycznie zjeżdżając ręką na brzuch.
- Normalnie Nath, jesteś w ciąży.
- Czy to nie zagraża mu? Ta choroba.
- Dlatego mówiłem byś wysłuchała mnie do końca.
- Dobrze już dobrze, kontynuuj. - chłopak westchnął
po raz setny tego dnia.
- Właściwie to przez ciążę chorujesz. Twoje moce próbują uaktywnić się i tak jak bywa jeśli oboje rodziców są z innego gatunku dominująca krew i silniejsze moce wygrają.
W twoim wypadku, jest to zupełnie inny przypadek. Zablokowane moce mogą cię wymęczyć, aż nie wygrają z organizmem, nawet mogą... - przełknął z trudem ślinę i dodał zbolałym głosem. - Mogą zabić.
Jego słowa spowodowały, że zrobiło mi się słabo, a przed oczami zaczęło robić się ciemno, aż w końcu zemdlałam.
~~~~~~~~~~
Otworzyłam leniwie powieki napotykając leżącego Louisa, który gładził mnie po policzku.
- Co się stało? - zapytałam zdezorientowana.
- Zemdlałaś.
- No tak - wymamrotałam przypominając sobie wszystko. Louis podniósł się na moment zaraz wracając z kolorową szklanką, którą mi podał.
- Wypij to - nakazał po raz kolejny tego dnia. Zawsze dostawałam szklankę, gdy miałam duszności, czyli dwa razy na dzień, a dzisiaj to już moja trzecia szklanka. Spojrzałam na napój tam będący i zamarłam. W środku znajdowała się gęsta czerwono-czarna ciecz. Czy to? A dobra najpierw to wypiję. Przechyliłam naczynie wypijając to za jednym zamachem. W smaku rzeczywiście przypominało krew, ale było o wiele lepsze. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, ale teraz mogłam to odczuć. Uniosłam wzrok na szatyna dając mu z powrotem szklankę. Ten ją odłożył i na powrót położyliśmy się na łóżku.
- To co mi dawałeś...
- Tak to była moja krew, znaleźliśmy rozwiązanie zmniejszające prawdopodobieństwo śmierci.
Moja krew napaja płód energią i w taki sposób nie pobiera jej od ciebie, ale nie wiem jak to będzie w następnych miesiącach. - Złapałam w dłonie jego twarz nakierowując ją na moją.
- Nie przejmujmy się tym teraz, proszę. - powiedziałam szeptem głaszcząc go po policzku i mimo iż tak myślałam, po twarzy zaczęły jedna po drugiej spływać łzy. Płakałam, łzy leciały tylko tak na prawdę nie wiedziałam z jakie powodu, a może i wiedziałam. Płakałam ze szczęścia, nad wiadomością małego szkraba rozwijającego się w moim łonie. To piękne, że będę mogła dać osobie którą kocham dowód naszej miłości, ale z drugiej strony perspektywa śmierci dobija mnie doszczętnie, zostawienie Louisa i brata, którzy znaczą dla mnie wszystko. Louis otarł łzy z moich policzków następnie całując pozostałości.
- Obiecaj mi, że niezależnie jak się to potoczy, wychowasz nasze dziecko - wyszeptałam wtulając się w jego ciepłą dłoń.
- Nie mogę ci tego obiecać. Nie dam rady bez ciebie.
- Louis proszę cię.
- Nie Nath, to ja cię proszę. Obiecaj mi, że znajdziemy rozwiązanie, byście oboje przetrwali. Chciałbym by nasza rodzina była pełna. Obiecaj mi to. - jego płaczliwy ton ścisnął moje gardło a widok go płaczącego rozrywał mi serce.
- Musisz też brać pod uwagę, że może to nie nastąpić, ale obiecuję Lou, obiecuję ci że z całych sił będę się starać - przybliżyłam się i wpiłam w jego usta pełne usta. Z zapałem oddał pocałunek pogłębiając go. Kiedy zabrakło już nam tchu odsunęłam się od niego delikatnie.
- Kocham cię - wyszeptał tak jakby te słowa były czymś zakazanym.
- Kocham cię Loueh.
Szatyn wtuliwszy się we mnie ucałował najpierw mój nos, potem ucałował czoło, a na koniec cmoknął w usta, w między czasie głaszcząc delikatnie mój brzuch. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach. Zapominałam o wszelkim co nas otaczało. Dawał mi szczęście i oazę, której nikt inny nie był mi w stanie zagwarantować i mam cichą nadzieję, że dane mi będzie pozostanie przy nim aż do końca.

IMAGIFY!

*Harry wchodzi do pokoju*
Nathalie: Coś ty się tak ubrał? Przecież nie jesteś wampirem.
Lou: Za dużo Zmierzchu się naoglądał.
Harry:




















 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zayn: Yo! I'm bad boy from Bradford!























~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zayn: No wychodź już! Na pewno nie jest tak źle.
Liam: Nie, jest tragicznie!
Harry: Dawaj Liasiek, jak my zatańczymy na gali bez choreografki?
Liam: Zasrany zakład, nigdy więcej. *wychodzi i zaczyna tańczyć*


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Louis: Harry, jak poderwałbyś dziewczynę?
Harry: Tak:


















Louis: Staniem i gapieniem się na nią?
Harry: Nie Tommo, moim urokiem. Ewentualnie tak:

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*kilka lat później*
Nathalie: Dziewczyny, zgadnijcie kto przyjechał.
Harry: *wbiega do salonu* Chodźcie do wujka Harry'ego księżniczki.




















~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Córka Nath i Lou: Wujku, skąd się biorą dzieci?
Harry: No wiesz...





















~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Louis:








Nathalie: Co proszę?!
Harry:





















______________________________________________
Tak, to w sumie tyle, gdyż nie mam zbytnio czasu.
Zaraz dodam dwa rozdziały, jak obiecałam