sobota, 2 maja 2015

Imagine

 Imagine pisany przed Adę, której z całego serca dziękuję <3
Od razu mówię, że nie ma on powiązania z dalszą akcją w Fear.

Weszłam do dużego pomieszczenia ubrana w strój, który noszę już od tygodnia. Nie cierpię tego, ale jestem do tego zmuszona. Od siedmiu dni nie wychodziłam z domu, powód cóż bardzo prosty.
- Co ty tu robisz? - usłyszałam głos z tyłu, który mnie przestraszył. Łapiąc się za pierś odwróciłam się  w stronę osoby stojącej za mną.
- Louis wystraszyłeś mnie - powiedziałam z wyrzutem, ale zaraz na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech wywołany jego obecnością.
- Nathalie nie odpowiedziałaś mi na pytanie. - szatyn z założonymi na biodrach rękoma stał mierząc mnie troskliwym wzrokiem.
- Nie patrz tak na mnie! Mam dosyć leżenia w łóżku i tej całej choroby. - wściekła wymachiwałam kończynami aż w końcu opadłam na kanapę zanosząc się kaszlem. Dusiło mnie niesamowicie, a z każdym kolejnym kaszlnięciem moja zdolność do oddychania umykała. Ból w klatce piersiowej wzrósł i znowu przestawałam widzieć w normalnych kolorach, zamiast tego pojawiały się odcienie czerwieni. Wszystko w zasięgu mojego wzroku tak wyglądało, pozbawione koloru jakby ktoś nałożył na niego filtr niczym jak na zdjęcie. Louis doskoczył do mnie w jednej chwili i podając naczynie nakazał mi to wypić, z wielką trudnością spełniłam jego słowa, przechylając szklankę wlałam do ust słodki płyn, który się tam znajdował. Gdy ciecz rozlała się po moim wnętrzu duszności natychmiastowo ustały, a kolory zaczęły powracać do normalności. Ze świstem wciągnęłam powietrze po czym po prostu je wypuściłam.
- Zabieram cię z powrotem do łóżka - oznajmił i nawet nie zważając na moje protesty z niesamowitą lekkością podniósł mnie do góry. Oplotłam go nogami przywierając do jego ciała. Wszedł po schodach kierując się w stronę naszej sypialni. Kiedy tylko tam się znaleźliśmy ułożył mnie na materacu i wdrapując się na niego sam usiadł koło mnie.
- Prosiłem, żebyś się stąd nie ruszała
- Zrozum, że mam dość leżenia - chciałam jeszcze coś dodać ale chłopak skutecznie mi przerwał.
- A jakby mnie nie było koło ciebie? Mogłabyś skończyć martwa na kanapie - wzdrygnął się na swoje słowa, a jego niebieskie oczy zeszkliły się wypuszczając jedną pojedynczą łezkę. Ujęłam delikatnie jego dłoń splatając nasze palce ze sobą. Nienawidziłam widzieć go w takim wydaniu, pełnego smutku i goryczy. - Nie przeżyłbym gdyby to się stało.
- Ale byłeś tam ze mną, to jest najważniejsze - uniosłam nasze dłonie i nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego ucałowałam jego knykcie. Louis przytaknął tylko głową dając nam czas na przemyślenia, a zaistniała cisza o dziwo nie była niezręczna, żadna nasza cisza taka nie była. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, a przez myśl przechodziło sto pytań i zagadek, ale ta jedna nie dawała mi spokoju. Przygryzłam z wewnętrznej strony policzek zastanawiając się czy się o to zapytać. Przymknęłam powieki i westchnęłam zrezygnowana. Nie chciałbym martwić go jeszcze bardziej. To bez sensu. Poczułam dotyk jego palców na policzku i koło oka, przejechał delikatnie po powiece, dając mi znak bym na niego spojrzała, więc i tak zrobiłam. Gdy tylko je otworzyłam ujrzałam jego intensywnie niebieskie tęczówki wpatrujące się we mnie.
- Co cię gnębi kochanie?
- Nic Loueh - pokręciłam delikatnie głową.
- Nath, proszę nie ukrywaj niczego przede mną.
- Po prostu.. - zawiesiłam głos spuszczając z niego wzrok, nie wiedząc jak to zacząć. Przełknęłam gulę tworzącą się w moim gardle i zanim zdążyłam wszystko przemyśleć, słowa zaczęły same wypływać z moich ust. - Co mi tak na prawdę jest.
- ym.. - chłopak podrapał się zmieszany po karku.
- Nie Lou po prostu powiedź mi. Od tygodnia mnie zwodzicie, a wiem że Liam na pewno znalazł odpowiedź w tych swoich księgach - umilkłam, ale zaraz dodałam niemal że szeptem: - Proszę powiedź mi, nawet jeśli to coś okropnego.
Tommo patrzył na mnie uważnie, przygryzając przy tym dolną wargę. Ten gest mówił mi, że zastanawia się intensywnie nad tym co powiedziałam. Przymknął powieki po czym przytakując głową otworzył je z powrotem.
Złapał mnie za dłoń ściskając mocno jakby chciał dodać mi otuchy, lecz wiem, że to on był jedynym który go w tym momencie potrzebował. Podniósł się na kolana i nachylając się nade mną pocałował mnie z delikatnością ale i również z niezwykłą pasją, tak jakby skłamał ostatni pocałunek na moich ustach. Nie zdążyłam nawet zareagować, a on odsunął się ode mnie z lekkim  grymasem na twarzy.
- Już od pięciu dni wiemy co ci jest - odezwał się cicho, patrząc wszędzie tylko nie na mnie. Otworzyłam usta, lecz on mnie  uprzedził mówiąc - Zanim nie opowiem ci całości proszę nie przerywaj mi dobrze?
Przytaknęłam głową na znak że tak też zrobię. Znowu zaczerpnął ze świstem powietrza i mocniej ścisną moją dłoń.
- Już gdy tylko zaczęłaś wymiotować krwią mieliśmy pewne przypuszczenia. Liam przeszukał księgi, gdy spałaś poczarował jak to on i odkrył kluczową informacje, potem doszły kolejne symptomy i byliśmy już pewni - zaczerpnął powietrza wzdychając przy tym ciężko po czym znowu zaczął mówić. - Jesteś nadprzyrodzoną, a z racji, że Liam zablokował twoje zdolności, teraz zaczynają walczyć by znowu być aktywnymi - zrobił pauzę cały czas zagryzając przy tym wargę.
- Coś czuję, że ukrywasz coś przede mną.
- Miałaś mi nie przerywać - powiedział delikatnie. - Ale masz rację, jest rzecz której ci nie powiedziałem. - kciukiem kreślił nieokreślone wzory na mojej dłoni, na jego ustach pojawił się pół uśmiech, w końcu podniósł głowę i na mnie spojrzał. - Będziemy rodzicami - wypowiedział to a ja myślałam, że się przesłyszałam. To.. O mój boże! Przyłożyłam dłoń do ust patrząc na niego zdezorientowana, ale też i zaskoczona.
- J.. Jak to? - wyjąkałam, automatycznie zjeżdżając ręką na brzuch.
- Normalnie Nath, jesteś w ciąży.
- Czy to nie zagraża mu? Ta choroba.
- Dlatego mówiłem byś wysłuchała mnie do końca.
- Dobrze już dobrze, kontynuuj. - chłopak westchnął
po raz setny tego dnia.
- Właściwie to przez ciążę chorujesz. Twoje moce próbują uaktywnić się i tak jak bywa jeśli oboje rodziców są z innego gatunku dominująca krew i silniejsze moce wygrają.
W twoim wypadku, jest to zupełnie inny przypadek. Zablokowane moce mogą cię wymęczyć, aż nie wygrają z organizmem, nawet mogą... - przełknął z trudem ślinę i dodał zbolałym głosem. - Mogą zabić.
Jego słowa spowodowały, że zrobiło mi się słabo, a przed oczami zaczęło robić się ciemno, aż w końcu zemdlałam.
~~~~~~~~~~
Otworzyłam leniwie powieki napotykając leżącego Louisa, który gładził mnie po policzku.
- Co się stało? - zapytałam zdezorientowana.
- Zemdlałaś.
- No tak - wymamrotałam przypominając sobie wszystko. Louis podniósł się na moment zaraz wracając z kolorową szklanką, którą mi podał.
- Wypij to - nakazał po raz kolejny tego dnia. Zawsze dostawałam szklankę, gdy miałam duszności, czyli dwa razy na dzień, a dzisiaj to już moja trzecia szklanka. Spojrzałam na napój tam będący i zamarłam. W środku znajdowała się gęsta czerwono-czarna ciecz. Czy to? A dobra najpierw to wypiję. Przechyliłam naczynie wypijając to za jednym zamachem. W smaku rzeczywiście przypominało krew, ale było o wiele lepsze. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, ale teraz mogłam to odczuć. Uniosłam wzrok na szatyna dając mu z powrotem szklankę. Ten ją odłożył i na powrót położyliśmy się na łóżku.
- To co mi dawałeś...
- Tak to była moja krew, znaleźliśmy rozwiązanie zmniejszające prawdopodobieństwo śmierci.
Moja krew napaja płód energią i w taki sposób nie pobiera jej od ciebie, ale nie wiem jak to będzie w następnych miesiącach. - Złapałam w dłonie jego twarz nakierowując ją na moją.
- Nie przejmujmy się tym teraz, proszę. - powiedziałam szeptem głaszcząc go po policzku i mimo iż tak myślałam, po twarzy zaczęły jedna po drugiej spływać łzy. Płakałam, łzy leciały tylko tak na prawdę nie wiedziałam z jakie powodu, a może i wiedziałam. Płakałam ze szczęścia, nad wiadomością małego szkraba rozwijającego się w moim łonie. To piękne, że będę mogła dać osobie którą kocham dowód naszej miłości, ale z drugiej strony perspektywa śmierci dobija mnie doszczętnie, zostawienie Louisa i brata, którzy znaczą dla mnie wszystko. Louis otarł łzy z moich policzków następnie całując pozostałości.
- Obiecaj mi, że niezależnie jak się to potoczy, wychowasz nasze dziecko - wyszeptałam wtulając się w jego ciepłą dłoń.
- Nie mogę ci tego obiecać. Nie dam rady bez ciebie.
- Louis proszę cię.
- Nie Nath, to ja cię proszę. Obiecaj mi, że znajdziemy rozwiązanie, byście oboje przetrwali. Chciałbym by nasza rodzina była pełna. Obiecaj mi to. - jego płaczliwy ton ścisnął moje gardło a widok go płaczącego rozrywał mi serce.
- Musisz też brać pod uwagę, że może to nie nastąpić, ale obiecuję Lou, obiecuję ci że z całych sił będę się starać - przybliżyłam się i wpiłam w jego usta pełne usta. Z zapałem oddał pocałunek pogłębiając go. Kiedy zabrakło już nam tchu odsunęłam się od niego delikatnie.
- Kocham cię - wyszeptał tak jakby te słowa były czymś zakazanym.
- Kocham cię Loueh.
Szatyn wtuliwszy się we mnie ucałował najpierw mój nos, potem ucałował czoło, a na koniec cmoknął w usta, w między czasie głaszcząc delikatnie mój brzuch. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach. Zapominałam o wszelkim co nas otaczało. Dawał mi szczęście i oazę, której nikt inny nie był mi w stanie zagwarantować i mam cichą nadzieję, że dane mi będzie pozostanie przy nim aż do końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz