sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 22.

*Perspektywa Louisa*

Załadowałem broń, która teraz była skierowana ku podłodze. Wolnym krokiem szedłem do drzwi, by wydawać jak najmniej dźwięków, co chwila patrząc w tył na brunetkę. Przyznaję, moję serce znacznie przyspieszyło obroty, gdy chwyciłem za klamkę. Pod moim naporem drzwi ustąpiły. Wyszedłem na korytarz, a zaraz za mną reszta. Nikogo ani niczego jednak nie zauważyłem. Nieco żwawiej wszedłem wgłąb pomieszczenia uważnie się rozglądając. Ani śladu żywej duszy, no właśnie - to znak, że wampiry tu są. Odwróciłem się przodem do party i kiwnąłem głową w bok, by się rozdzielili. Jedni poszli w lewo, zaś drudzy - Harry, Nathalie, Zayn, Liam i Perrie - stali nadal w miejscu. Razem z nimi skierowałem się w drugą stronę. Idąc dość długim, szerokim korytarzem usłyszałem - i chyba nie tylko ja - czyjeś kroki. Były lekkie, szybkie; należały do kobiety, co mnie nieco uspokoiło. Wyprostowałem się, a moment później zza rogu wyłoniła się wysoka, szczupła sylwetka Evelyn. Z jej rozchylonych ust wydostawał się urywany oddech, w oczach ujrzałem strach.
- Zabili go - szepnęła jak najciszej się dało. - Zabili Josha.
Cholera, teraz moim priorytetem jest skręcenie karków tym sukinsynom. Zacisnąłem usta w wąską linię biorąc głęboki oddech. Owinąłem mocniej palce wokół broni i pewnie ruszyłem za prowadzącą mnie dziewczyną. Wreszcie znaleźliśmy się w holu, gdzie pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jeden z tych pokrak trzymający za kołnierz Adama. Momentalnie uniosłem broń i strzeliłem prosto w jego plecy. Z jego gardła wydostał się przeraźliwy, nietoperzy krzyk, potrafiący rozerwać bębenki. Zaraz po tym padł na kolana, a brunet chwyciwszy za własny nóż wbił go prosto w serce wampira. Przeniosłem wzrok na George'a, który teraz stał, przypatrując mi się z kpiną wypisaną na twarzy.
- Nie masz tu czego szukać - warknąłem, nie odrywając od niego wzroku nawet na sekundę.
Jednak kątem oka zauważyłem jak moi ustawiają się za mną w pełni gotowi do ataku. Szczerze nienawidziłem tych czerwonookich krwiopijców. Jednakże musiałem tolerować tego idiotę - Nathana, gdyż moja narzeczona nazywa go swoim przyjacielem i ja nie mam prawda go dotknąć.
- Nie fatygowałem się tutaj z UK bez potrzeby.
- Chęć zemsty nie daje ci spokoju, huh? - prychnąłem, przez co zostałem obdarowany jego pobłażliwym uśmiechem. - Nie wiem jak, ale uświadom sobie, wbij do tego zakutego łba, że ci jej nie oddam. Znajdź sobie kogoś innego do tej zabawy, bo ze mną nie wygrasz.
- Chcesz się przekonać?
Uniosłem jedną brew, patrząc na niego wyzywająco.
Teraz zacznie się walka na śmierć i życie... w pierdolonym, hotelowym holu.
Zacisnąłem palce mocniej na srebrno-czarnym pistolu, kierując go przed siebie. Gdy strzeliłem, zrobił ledwie widoczny unik. Zobaczymy czy wygra szybkość czy spryt.
 Przygwoździłem do podłogi jednego z nich, od razu złapałem za szczękę i wykręciłem, nic prostszego. Jednak kolejny nieśmiertelny powalił mnie obok ciała jego znajomego. Patrzyłem z czystą nienawiścią w jego ciemnoczerwone oczy. Siłowałem się z nim, by odciągnąć ostre kły od mojej szyi. Bogu dzięki, ktoś wbił w jego plecy nóż, a krew trysła na moje ubranie. Odrzuciłem prawie martwe ciało, wyciągnąłem ostrze i cisnąłem nim tym razem w jego klatkę. Wyprostowałem się, kontrolując sytuację i starając wypatrzeć w tym chaosie George'a oraz Nathalie. Udało mi się jedynie dostrzec ją - zwinnie manewrowała nożem jedną ręką, zaś drugą próbowała strzelić w jednego z nich. Już miałem do niej podejść, by pomóc, lecz zauważyłem tuż obok niej Harry'ego.
 Zamachnąłem się i uderzyłem w pusty łeb kolejne dziwadło, które próbowało dobrać się do Alexa. Blondyn podziękował mi skinieniem głowy i tyle go widziałem. Odwróciłem się, lecz zaraz po tym z wielką siłą uderzyłem o ścianę. Moja głowa odbiła się od niej, niczym piłka, obraz został na chwilę zamazany, a plecy przeszył niesamowity ból. Otrząsnąłem się szybko, sprawdzając kto jest tego sprawcą. Z prędkością światła zostałem ponownie przyszpilony do gładkiej powierzchni przez samego Maxa, patrzącego na mnie z taką samą wściekłością, co ja na niego.
Spojrzałem w tył, gdzie walka dosłownie stanęła, wszyscy byli rozdzieleni, na ziemi leżało kilka lub więcej ciał, głównie wampirów. Wzrok Nathalie wypalał we mnie dziurę. Bała się i martwiła, choć powinna wiedzieć, że ja nie dam się zabić, zwłaszcza teraz. Posłałem jej ostentacyjny uśmiech, który mam nadzieję powiedział jej co ma robić. Przygryzła dolną wargę, zaś ja powróciłem wzrokiem do wampira.
- Na co czekasz? - zadrwiłem. - No już, zabij mnie.
- Dobrze wiesz, że to nie ciebie chciałem zabić - warknął. - Ale skoro jest okazja, dlaczego miałbym ją zmarnować?
Wiedząc co chce zrobić, wziąłem głębszy oddech. Tak jak myślałem - zacisnął palce na mojej szyi.
 Skinąłem głową układając usta w jedno słowo - teraz. Wszyscy dosłownie rzucili się na wampiry, jedynie Nathalie odwróciła się w naszą stronę mierząc bronią w George'a. Nie minęła sekunda, a pocisk znalazł się w jego ciele. Uścisk rozluźnił się, więc chwyciłem jego nieruchomą rękę i powaliłem na podłogę. Nadal żył i był skłonny mnie zabić. Harry z Zaynem doskoczyli do mnie chwycili go za ramiona, zaś ja chwyciłem głowę szarpiącego się George'a.
- Miłego tysiąca lat w piekle - wysyczałem, po czym dosłownie oderwałem jego głowę od ciała, które po chwili bezwładne opadło na podłogę.
Wziąwszy głęboki oddech, wyciągnąłem z kieszeni w rękawie zabezpieczony nóż i czym prędzej doszedłem do Nath. Kątek oka zauważyłem krwiopijcę w pobliżu. Chwyciłem jego ramię, a łokciem skręciłem kark. Kolejne zwłoki.
Wiedząc, iż reszta poradzi sobie z kilkoma wampirami zabrałem brunetkę z dala od nich. Szybkim krokiem wyszedłem z nią z holu, na jeden z wąskich korytarzy. Objąłem jej twarz dłońmi, kierując ją ku swojej. Zawiesiłem spojrzenie na jej oczach, z których nie mogłem wyczytać niczego, prócz szoku. Nie mogąc się oprzeć przycisnąłem wargi do jej pełnych ust. Nie opierała się, wplotła palce w moje włosy, pogłębiając pocałunek. Nasze usta poruszały się, języki toczyły walkę o dominacje, oddechy mieszały się ze sobą. Lekko popchnąłem ją w tył, przez co jej plecy przylgnęły do ściany. W końcu oderwaliśmy się od siebie, łapczywie łapiąc powietrze.
- To nic, że za ścianą toczy się śmiertelna walka z wampirami. Całować możemy się w każdej chwili.
Zaśmiałem się pod nosem, muskając ustami jej policzek.

***
 - Uwaga wszyscy! - krzyknąłem, a całe towarzystwo zamilkło. - Z racji, że uporaliśmy się już z tymi całymi wampirami... Chciałbym wam podziękować za tak wielkie poświęcenie. Zwłaszcza Joshowi, który oddał za nas wszystkich swoje życie. Upamiętnijmy go minutą ciszy, podczas której niech każdy z nas pomodli się za niego i podziękuje za wszystko, co dla nas zrobił.
Oczywiście ja czy Harry nie mogliśmy tego zrobić, jedynie miałem nadzieję, że trafił do lepszego miejsca niż ten przeklęty ludzki świat.
- Poza tym sukces można opić - mruknął Harry wyraźnie znudzony wszystkim, co go otacza.
Zmroziłem go wzrokiem, na co wykręcił oczami. Proszę, trochę powagi, jeden z nas zmarł, a ten chce iść zabalować. Niby nie ma co się użalać, bo czasu nie cofniemy, przywracając Josha do żywych i trzeba iść dalej. Był on co prawda nieco dalszym przyjacielem, ale jednak był.
- Nie pójdziemy na żadną imprezę ani żadnej nie zrobimy, bądź poważny - prychnąłem. - Skupmy się na tym kiedy i jak zorganizujemy nasz powrót.
- Jak najszybciej - skwitował Liam. - Zwlekając dajemy im szansę na lepsze poznanie Londynu. Jeśli nie będą się tam orientować nie tylko w terenie, ale i w ludziach... Punkt dla nas.
- Racja - westchnąłem. - Więc jutro z rana będzie najlepiej wylecieć. A teraz kwestia naszego chwilowego postoju. Gdzie się zatrzymamy, skoro do naszego domu wrócić nie możemy?
- Jakiś tani motel? Ewentualnie zatrzymamy się u Jess'a na te kilka dni.
- U Jess'a? On nas w ogóle pamięta, Zayn? - zaśmiałem się
- Mnie z pewnością - uśmiechnął się leniwie, na co pokręciłem głową ze śmiechem.
- Dobra, to dzwoń do niego, że jutro będzie miał większą grupę gości. Liam, przygotuj proszę samolot. Nie odrzutowiec, nie możemy rzucać się w oczy, nikt nie może wiedzieć, że wróciliśmy, jasne?
- Jasne - przytaknął i odwrócił się, wyciągając z kieszeni telefon.
Sam podszedłem do Nathalie, która opierała się o maskę Dodge'a, rozmawiając z Evelyn. Posłałem brązowookiej znaczące spojrzenie i lekki uśmiech, który prędko pojęła i odeszła. Oparłem się rękami o blachę, pochylając nad brunetką.
- Pokażę ci coś - szepnąłem do jej ucha.
Skinęła głową, splotła nasze palce, pozwalając bym ją prowadził. Wyszedłem z garażu, w którym spędzaliśmy najwięcej czasu. Miejsce, a raczej pomieszczenie, do którego chciałem ją zabrać mieściło się kilka korytarzy dalej. Ja się czasami dziwię, że z taką łatwością przychodzi mi poruszanie się po tym ogromnym budynku. Jest jak labirynt.
W końcu udało nam się dojść do sporej wielkości, brązowych drzwi ze złotymi zdobieniami. Wyglądały jak do sali tronowej w pałacu. Naparłem na klamkę, a drzwi otworzyły się. Wciągnąłem dziewczynę do środka, zamykając za nami drewnianą powłokę. Odwróciłem się do niej, obserwując jak uważnie rozgląda się po sali balowej.
Podłoga była wyłożona beżowymi kafelkami, ściany brązowe z niesamowicie długimi, czerwonymi zasłonami. Można było także dostrzec sporo złotych elementów i zdobień, jak na drzwiach. Sufit znajdujący się dość wysoko zdobił wielki, kryształowy żyrandol. W jednej ze ścian było podwyższone wgłębienie - scena dla kapeli na żywo. Podszedłem do dużego, staromodnego radia, włożyłem do niego kasetę z odpowiednim nagraniem i włączyłem, a z głośników poleciały pierwsze dźwięki jakiejś wolnej piosenki, której tytułu nie znałem. Umiejscowiłem dłonie na jej biodrach, zaś ona splotła swoje na moim karku. Poruszałem nami w rytm melodii, płynnie i powoli.
- Czasami chciałabym żyć normalnie - szepnęła, wtulając policzek w moją klatkę.
- Ja też. To jest chore - westchnąłem. - Może kiedyś uda nam się uciec od tego wszystkiego.
W pewnym momencie brunetka zatrzymała się, uniosła głowę, spojrzała w moje oczy.
- Obiecasz mi coś?
- Wszystko, kochanie - odparłem.
- Że nie pokochasz innej dziewczyny.
Przygryzłem wargę, wpatrując się w jej oczy.
- Nie mogę ci tego obiecać - powiedziałem, a na jej twarzy wymalował się ogromny smutek i zawód. - Nie mogę, bo w przyszłości będzie jeszcze jedna dziewczyna, która będzie do ciebie mówić mamo - uśmiechnąłem się delikatnie, zakładając pasmo włosów za jej ucho, po czym bez wahania przylgnąłem do jej ust. - Obiecuję - wyszeptałem w jej wargi.
___________________________________________________
 No nareszcie, koniec z Maxem!
Trochę się działo w tym rozdziale, walka, śmierć, a na końcu tak słodko hah.
No okay, dziękuję za 6 komentarzy, ktoś tu jeszcze jest yay ^^
23 rozdział powinien pojawić się w ciągu 15 dni, ale to wiecie.
To tyle, kocham was! <3
W. xo

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 21.


*Perspektywa Louisa*
Otworzyłem białą kopertę, wyciągając z niej duży plik banknotów. Zabrałem się od razu za liczenie. Zgadza się Pieniądze to najważniejsza rzecz na tym zakichanym świecie. Masz kasę - masz szacunek, dogodne życie, bezpieczeństwo. Jeśli jednak jej nie masz... Jest źle, bez nich nie ma życia. Tak właśnie ludzie niszczą siebie nawzajem, a mi się wydaje, że za niedługo rasa ludzka wyginie przez różnorakie wojny i chęć władzy.
Nie przejmując się dalej losem ludzkości, ponownie zapakowałem pieniądze, zamknąłem je w sejfie. Banki nie zyskały mego zaufania, wolę prostsze wyjście - gotówkę.
Podszedłem do przeszklonej ściany pokoju, wlepiając wzrok w tutejszy krajobraz. Miasto było znane, ale z pewnością nie luksusowe, zważając na stare kamienice, usadzone bardzo blisko siebie, wąskie ulice. Będąc szczerym nie wiem dlaczego wybrałem akurat to. Zapewne dlatego, że mam tutaj w miarę dobre kontakty, na przykład z Jamesem - mechanikiem, od którego kupiliśmy samochody.
- Nad czym myślisz? - Spokojny, melodyjny głos brunetki rozbrzmiał w pokoju.
Gdy była zaraz obok mnie, przyciągnąłem ją do swojego torsu, splatając nasze palce.
- Nad teraźniejszością. - Odparłem zgodnie z prawdą.
- I jaka według ciebie jest?
- Trudna, czasami nie do zniesienia, niezrozumiała, nieobliczalna, zaskakująca, krzyżująca plany. - Począłem wymieniać, a dziewczyna uniosła głowę, patrząc w moje oczy. 
- Co stałoby się, gdybyśmy się nie spotkali?
Ona zawsze zadaje mnóstwo pytań, na które czasami nie znam odpowiedzi lub muszę się nad nią zastanowić.
- Byłoby gorzej niż źle, możliwe jest, że ty byłabyś już dawno martwa. - Uśmiechnąłem się smutno, gdy jej ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz.
Wiedziałem, iż w moich ramionach, przy mnie czuła się bezpiecznie. Tylko ja w tej chwili mogłem zapewnić jej właśnie ochronę. Staram się jak tylko mogę, by nic jej się nie stało. Wiem, że jest tą z którą chcę dzielić życie. Pragnę się nią opiekować, widzieć jej szczęście, uśmiech. Chciałbym nawet kiedyś zobaczyć nasze dzieci biegające za piłką w ogrodzie. Chciałbym z nią założyć normalną rodzinę. Ale nie mogę, Najwyższy nie zezwala na takie związki. Cudem jest i tak, że jeszcze mi jej nie odebrał.
- Czego on ode mnie chce? Przecież mam zablokowane te całe moce.
- Nie przejmuj się, kochanie. Pozbędziemy się tego śmiecia w najbliższym czasie i już nie stanie nam na drodze - uśmiechnąłem się wręcz szatańsko sam do siebie, widząc oczami wyobraźni umierającego George'a.
Poza tym coś czuję, że to ten dzień. Dzisiaj nasz wampirek będzie miał skręcony kark. 
W pewnym momencie do moich uszu doszło pukanie, a drzwi otworzyły się, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Odwróciłem się, patrząc na całkiem poważną minę Stylesa.
- Co jest, Harry?
- Masz rację, to dzisiaj - odpowiedział, a bezczelny uśmiech rozciągnął powoli jego blade usta.
- Skąd to wiesz? - dopytałem, unosząc jedną brew ku górze. - Czyżby przeczucie? - zaśmiałem się.
- Cóż, jeśli przeczuciem nazywasz kilkudniowe obserwacje, to tak - wzruszył ramionami obojętnie, lecz z jego twarzy nie znikał ten szelmowski uśmiech.
- No dobra, Nathalie... Trzeba będzie cię ukryć gdzieś i z kimś - mruknąłem, patrząc w jej zmartwione, zielone tęczówki. - Spokojnie, kochanie. Pozbędziemy się go wreszcie, ty będziesz znacznie bezpieczniejsza, a my będziemy mieć wreszcie spokój.
Dziewczyna kiwnęła głową potwierdzająco, wtulając się w moją klatkę.
- Harry, przyszykuj proszę odpowiednią broń.
- Tak jest, Boo - zaśmiał się i wyszedł, zostawiając nas samych.
Przewróciłem mimowolnie oczami na przezwisko, którym Styles mnie czasami nęka.
- Zostaniesz w piwnicy z... Harrym - westchnąłem.
Nie chciałem dłużej czekać, zwłaszcza że nie mamy pojęcia kiedy tak na prawdę się tutaj pojawią. Zabrałem Nath do schludnego, sterylnego pomieszczenia, które aż ciężko było nazwać piwnicą. Poprosiłem - a raczej zaszantażowałem - Harry'ego, by z nią został, a ten jęcząc jak jakiś osioł powlókł się na dół po schodach. Wiem, że chciałby skręcić kark Jayowi, ale przykro mi - nie ma szans. Powinien pędzić jak na skrzydłach pilnować swojej siostry, a nie jeszcze zrzędzić, że nie chce.
 Wsadziłem za pasek dwie bronie, w rękawie schowałem sztylet. Całkiem dobrze uzbrojony wszedłem do garażu, gdzie znalazłem wszystkich, prócz Stylesa, jego siostry, Ev i Josha, którzy tak jakby patrolowali teren. Oparłem się o maskę Skyline'a, należącego do Harry'ego, schowałem dłonie w kieszeniach, przypatrując się grupie przyjaciół. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc ich zaciętą konwersację na temat jakiegoś wyścigu czy samochodu. W pewnym momencie ktoś zawołał moje imię, był to Alex. Odwróciwszy głowę w jego stronę, zauważyłem że trzyma w ręce butelkę piwa. Kiwnąłem głowa potwierdzając nieme pytanie i wystawiłem ręce. Zręcznie chwyciłem w jedną dłoń butelkę, gdy rzucił ją w moją stronę, po czym bez zastanowienia otworzyłem ją kluczami od samochodu. Po kilku łykach ponownie zwróciłem swój wzrok w stronę już milczącego towarzystwa, które wpatrywało się we mnie.
- Jakieś plany? - zapytał Malik.
W odpowiedzi pokręciłem głową przecząco, śmiejąc się. Plany? 
- Niby jakie? I tak nie mamy pojęcia kiedy, gdzie dokładnie zaatakuje. Może to być w nocy, za kilka godzin, a nawet za minutę. Jedyne co możemy zrobić to przygotować się na ten atak - skwitowałem, a ciche westchnięcie wydostało się z jego ust. - Mam więc nadzieję, iż każdy z was ma przy sobie jakąkolwiek broń.
Jak na zawołanie wszyscy wyciągnęli to, co mieli. Przyznam, że cieszy mnie ich zaangażowanie. To czyni nas również jedną z najlepszych ekip w UK. Jesteśmy zgrani, zgodni, ufający sobie nawzajem, a przede wszystkim - lojalni.
Wnet drzwi huknęły, przez nie weszła lekko zirytowana brunetka, a zaraz za nią kędzierzawy. Kłócili się o coś, lecz nie przysłuchiwałem się.
- Co jest? - Kiwnąłem głową w jej stronę.
- Ugh, to jest, że nie mam zamiaru siedzieć w piwnicy jak nie wiadomo kto!
- I ja mam przez to cierpieć - prychnął pod nosem Styles.
- Nie rozumiesz czy nie chcesz zrozumieć, że chcę cię chronić?
- Rozumiem i to doceniam, ale to już jest przesada, Tomlinson. Mam nogi, ręce i potrafię się bronić.
Jeśli mam być szczery, to zdziwił mnie jej nagły przypływ odwagi oraz pewności siebie. Byłem pewien, że nie wyjdzie stamtąd, póki jej na to nie pozwolę, a tym czasem ona chce się bronić, zamiast ukrywać. Ta dziewczyna z każdym dniem imponuje mi coraz bardziej.
- Dobrze, będziesz tu z nami, kiedy przyjdą. Pasuje? - zapytałem, patrząc na nią beznamiętnym wzrokiem.
- Bardziej niż tamta opcja - mruknęła, przewracając oczami.
 Zgarnęła ze stołu otwartą butelkę piwa, która należała najprawdopodobniej do Perrie i upiła kilka łyków, po czym odłożyła ją na miejsce. Usiadła na masce Imprezy, lekko pochylając się do przodu. 
- Nie będziemy się z nimi cackać, załatwimy to wreszcie porządnie - odezwał się Harry, pocierając kciukiem swoją dolną wargę.
- Zgadza się.
- To już nie jest zabawa, mam dość tych szczyli - dodał Bruce.
- A kto nie ma? - Wciął się również Liam.
- Ludzie, w międzyczasie możemy zacząć planować nasz powrót do Anglii - zaproponował Malik. - Lepiej teraz zacząć, niż później, nie?
No, ma racje wilk. Leniwie odepchnąłem się od maski Nissana, skierowałem w stronę stołu i oparłem o niego.
- Jeszcze tu stoisz Adam? Mapa.
Czarnowłosy opuścił bez jęczenia garaż, by po chwili wrócić ze sporym kawałkiem papieru i rozłożyć go na blacie.
- To nasz dom. - Wskazałem palcem na czarny punkt. - My wiemy, że kilka gangów zebrało się wokół nas i stolicy państwa. - Zrobiłem kółko wokół miasta, w którym mieszkaliśmy przedtem. - Więc? Jakie macie pomysły?
- Zaatakować centralnie w środek, by ich stamtąd wymieść?
- Chcesz się pakować do centrum wojny, gdzie mogą cię rozstrzelać, Bruce? - uniosłem jedną brew, patrząc na niego wręcz z kpiną, na co jedynie uniósł ręce w geście poddańczym.
- Trzeba by zająć się dyskretnie jednymi do końca, a potem iść do następnych?
- Rozwiń myśl, Chris - poprosiłem.
- Chodzi mi o to, że moglibyśmy zaatakować dyskretnie jeden gang, tak by inni się o tym nie dowiedzieli, a potem zejąć się kolejnymi.
- To nie przejdzie, za dużo ich tam. - Alex pokręcił głową przecząco.
- Racja, nie ma szans byśmy to zrobili niezauważalnie - przytaknąłem. - Nie możemy wywołać wielkiej wojny ani wygonić ich niepostrzeżenie.
- Może by tak zawrzeć z nimi fałszywy układ? - zaproponowała milcząca dotąd Nath.
Zmarszczyłem brwi w skonsternowaniu, spoglądając na nią.
- Co masz na myśli? - odezwał się Liam z podobnym wyrazem twarzy do mojego.
- Nie wiem. Możecie z ich szefami założyć się na przykład o teren, samochody czy coś równie cennego - wzruszyła ramionami.
To jest to. Ale czy przywódcy tych dziecinnych, ulicznych gangów będą chcieli współpracować? W dodatku na moich zasadach, w mojej grze, gdzie zawsze wygrywam ja?
Oby byli na tyle naiwni.
- To nie jest głupi pomysł...
Rychło kilka sekund po moich słowach czerwona lampka na ścianie zapaliła się.
Przyszli.
A moim zadaniem jest ich zabić i ochronić Nathalie.
__________________________________________
Hey, hey, hello!
Yes, I'm back! Radujmy się! ;3
No to ten... Rozdział trochę nudny, ale przysięgam, że w nasępnym będzie się działo ^.^
Poza tym myślałam nad zawieszeniem Hell, ale jednak poprawiając kilka rozdziałów, których nie wrzuciłam myślałam sobie; to głupi pomysł. Będzie co będzie, nie ma takiej potrzeby.
Robimy tak;
5 komentarzy = następny rozdział
Nie chcę was szantażować, ale rozumiecie mnie, ostatnio statystyka spadła i trochę mi się smutno zrobiło ;( 
Do następnego, kochani.
W. xo