poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 12.

*Perspektywa Nathalie*
- Nic mi nie będzie. - Mruknęłam, wyraźnie znudzona nadopiekuńczością Louisa.
- Wiem, wiem. Po prostu się boję, że ci coś zrobiłem. A po twojej minie widziałem, że na początku przyjemnie nie było. - Westchnął - Kocham cię.
- Ja ciebie też, Lou. - Uśmiechnęłam się. - Poza tym chyba już rozdziewiczałeś trochę dziewczyn.
- Nathalie, błagam. - Jęknął - Nie mówmy o moim wcześniejszym życiu, dobra?
- Dobrze, dobrze. - Zaśmiałam się.
W pewnym momencie coś zaczęło drapać mnie w gardle i pojawił się odruch wymiotny. Dostałam silnego ataku kaszlu. Rozrywał mi płuca, nie mogłam oddychać, a łzy napełniły moje oczy. Spanikowany Louis zbiegł na dół, by po chwili wrócić z butelką wody. Rzucił ją na kołdrę i usiadł obok mnie. Chwycił moją siną twarz w dłonie i zatkał usta pocałunkiem. Minęło kilka sekund, a kaszel ustąpił. Jedną ręką chwycił butelkę i odkręcił ją, zaś drugą wciąż trzymał na moim policzku. Oderwał się ode mnie i wcisnął mi w dłoń butelkę. Wzięłam kilka małych łyków, po czym głęboki oddech.
- Dziękuję. - Szepnęłam.
- Kochanie... Ty nie masz przypadkiem astmy czy czegoś takiego?
- Nie, spokojnie. Jestem zdrowa.
Odetchnął z ulgą, uśmiechając się lekko.
- Czemu jesteś smutna? Chodzi o Nathana, Maxa czy...
- O to, że mnie okłamałeś. Nie jestem człowiekiem, a moje prawdziwe imię to Victoria.
- Wiem, powinnaś wiedzieć, ale i tak te wszystkie chore moce masz zablokowane. Dla bezpieczeństwa. A co do imienia - westchnął - już dawno zostało zmienione i przyzwyczaiłaś się do niego, jak my.
Wzruszyłam ramionami i ponownie opadłam całym ciężarem na łóżko. Jęknęłam przez dokuczliwy ból tam na dole, z powodu zmiany pozycji.
- Zostałaś konkretnie przepieprzona. - Zaśmiał się
- A spadaj. - Warknęłam i rzuciłam w niego bordową poduszką, którą niestety złapał.
- Też cię kocham, pamiętaj. - mrugnął do mnie - Jutro wyjeżdżamy na dwa tygodnie. Cieszysz się? Z dala od tego całego gówna, spraw, Londynu.
- Coś nowego. Ten hotel jest piękny, choć i tak wolałam tamten.
- Wiem, ale był za mały. Ten jest perfekcyjny. Każdy ma swój apartament, a my na samej górze.
Nachylił się i musnął moje usta z delikatnością, której się po nim nie spodziewałam. Jednak jego zaborczy charakter został.
- Co powie pani na wspólny prysznic, Panno Moore? - Uśmiechnął się szarmancko, wystawiając dłoń w moją stronę.
- Ależ oczywiście, Panie Tomlinson.
Jęcząc pod nosem i wyklinając mojego chłopaka wstałam z łóżka. Wzięłam czyste ubrania i skierowałam się do łazienki. Stanęłam na miękkim, białym dywanie w kształcie koła, na środku łazienki, czekając aż szatyn wejdzie. W końcu pojawił się. Podszedł do mnie, całą długością jednej ręki objął w talii, a drugą dłoń umiejscowił na moim policzku.
- Brakowało mi cię. Tej prawdziwej ciebie. - Wyszeptał.
Pochylił się nieco niżej i obdarzył moje usta przeciągłym pocałunkiem, który niemal od razu odwzajemniłam.
Po chwili staliśmy pod gorącą wodą, a centymetry dzieliły nasze ciała. Louis chwycił plastikową butelkę z różanym żelem pod prysznic, wylał niewielką ilość na dłoń i tworząc pokaźną ilość piany, skapującej na nieskazitelnie białe, akrylowe podłoże.
- Odwróć się. - Powiedział, w akompaniamencie szumu wody, lecącej ze słuchawki nad naszymi głowami.
Wykonałam jego polecenie i stałam tyłem do niego. Na skórze moich pleców poczułam jego szorstkie dłonie, a z moich ust wydarł się niekontrolowany pomruk. Mogę się założyć, że na jego ustach gości jakiś zwycięski, pełen satysfakcji uśmieszek. Mój umysł wyłączył się już całkowicie, gdy wsunął dłonie pod moje ramiona i zaczął pieścić moje piersi. Oparłam głowę o jego bark i zamknęłam oczy, mrucząc pod nosem.
Minęło sporo czasu zanim wyszliśmy spod prysznica, a rachunek za wodę kosztowałby majątek. Ubrałam się i spojrzałam w lustro. Wyglądam znośnie, ale muszę się uczesać. Nagle poczułam dwa ramiona oplatające moją talię i głowę uśmiechającego się szatyna na moim ramieniu. Musnął mój policzek, po czym zaczął delikatnie kołysać moimi biodrami, nucąc pod nosem jakąś powolną melodię. Uśmiechnęłam się szeroko, przymykając oczy.
- Wyobraź tylko sobie takie dwa małe szkraby biegające po domu. Powiedz, nie chciałabyś takich?
Momentalnie zastygłam. Czy on... On miał na myśli... Uh, nie. To niemożliwe.
- Spokojnie, kochanie. - Szepnął wprost do mojego ucha. - Tym zajmiemy się kiedy indziej, jeszcze jest czas.
- Na prawdę myślałeś o dzieciach? - Przełknęłam głośno ślinę.
Nie chodzi mi o to, że ich nie chcę, ale... Mam dopiero 17 lat. Myślę, że na dzieci jeszcze mam dużo czasu. Poza tym jak one wychowywałyby się tutaj? W dodatku w ten sposób? Chodzi mi o niebezpieczeństwo, które niesie ze sobą 'praca' Louisa. To ryzykowne.
Z mojego chwilowego zamyślenia wyrwał mnie głos chłopaka:
- Nathalie, nie masz się o co martwić, na prawdę. Na dzieci jest czas. - Powtórzył, widząc moją niemrawą minę.
- Wiem, Lou. Chodzi o twoją pracę. To duże ryzyko, jeśli chodzi o...
- Wychowanie i bezpieczeństwo? Tym nie przejmuj się ani trochę. Na razie nie masz się czym stresować. Tak jakoś bąknąłem, co miałem w głowie. - Wzruszył ramionami.
W chwili, gdy pochylił się nieco niżej, by złożyć krótki pocałunek na moich ustach, ktoś zaczął pukać w drzwi. Zirytowane westchnięcie wydobyło się z jego ust. Puścił mnie i otworzył drzwi.
- Czego? - Warknął, w stronę lekko zdezorientowanego Stylesa.
- Ja, uhm... Przeszkodziłem w czymś? - Mimowolnie skrzywił się, z widocznym skonsternowaniem.
*Perspektywa Louisa*
- Tak, Harry. Ewidentnie przeszkodziłeś. - Mruknąłem, a Nath się to chyba nie spodobało, bo fuknęła pod nosem i uderzyła mnie w ramię.
- Liam mówi, żebyś zszedł na dół. Chyba macie jakąś sprawę do obgadania. - Westchnął.
- Idź. - Warknęła w moją stronę dziewczyna, po czym pchnęła mnie w stronę drzwi.
Jęknąłem przeciągle, patrząc na nią z grymasem na twarzy. Gestem dłoni i zniecierpliwionym wzrokiem ponagliła mnie, więc wreszcie wyszedłem, posyłając jej w powietrzu całusa. Przeskakując co dwa schody wreszcie zszedłem na dół.
- Co jest? - Spytałem na wstępie.
- Max jest. - odwarknął Malik
- Dokładniej można?
Dosiadłem się do Payne'a i spojrzałem na ekran komputera, na którym było wyświetlone kilka okien. Na dwóch z nich zauważyłem praktycznie pełny folder z informacjami o jakimś czarnoskórym facecie, chyba w moim wieku, a może nieco starszym. A drugi folder ze zdjęciem jakiejś obciętej na krótko, czerwonowłosej dziewczyny.
- Kto to? - Zaciekawiony zadałem pytanie, przypatrując mu się uważnie.
- Lydia Mitchel i Bob Rogers. - Wymruczał, nie spuszczając wzroku z ekranu.
W pozostałych oknach widziałem fragmenty jakichś tekstów, ale nie przypatrywałem im się dłużej.
- No więc? O co chodzi?
- Nie odpuści. Widziałem ostatnio jak zamienił jakiegoś małolata. - odparł Zayn
- Czyli nadal się szykują? Ale na co niby?
- Albo na nas... - zaczął ostrożnie
- Albo na jakąś wojnę. - dokończył Styles
- Wojnę? - zdziwiłem się - Z kim? Z nami niby? - prychnąłem, mimo, że w środku trochę się tego obawiałem.
- Może tak, może nie. Słyszałam, że gangi z Australii, Indii, głównie Chin i Ameryki szykują się na przejęcie Londynu, bo ponoć jest jakaś moda na odbieranie czyichś terenów. Ale nie wszystkie. Około... sześciu, siedmiu, może ośmiu gangów. - Odezwała się Perrie
- Cholera. - Wymamrotałem - No to nie zbyt dobrze. Wszyscy mają jakąś ustaloną datę?
- Nie do końca, ale mają się pojawić tutaj pod koniec tego miesiąca. - Odparła nerwowo.
- Musimy coś wymyślić, nie damy rady z tyloma. - dodał Styles.
- Racja. - przytaknąłem.
Pomysł, który zrodził się w tamtej chwili z moim umyśle nie był tak do końca przemyślany, ale to chyba najlepsze wyjście. Może i jest to - przynajmniej według mnie - upokarzające, lecz nie mam zamiaru ryzykować stratą czegokolwiek, a tym bardziej kogokolwiek.
- Okey, za tydzień wyjedziemy, może i na stałe, tego nie wiem, ale mam pewność, że wyjedziemy. To wyjdzie nam nawet na dobre, bo szukają nas prawie po całej Brytanii. Anglia już nie jest taka jak wcześniej. Wyemigrujemy do Ameryki.
Moja głowa pulsowała jak nigdy. Przetarłem twarz dłońmi i czekałem, aż ktoś coś powie, ale nic się takiego nie stało. Wyprostowałem się i spojrzałem na wszystkich; rozchylone usta, szeroko otwarte oczy, szok wymalowany na twarzy. Nie dziwię im się, Thunder nigdy nie uciekał, ale tym razem sprawa jest poważna. Bardzo poważna.
- Ty chcesz... Tak po prostu uciec?! - Krzyknął Harry, praktycznie wyrywając sobie włosy z głowy.
- Styles! To nie jest ucieczka - warknąłem - nie będę ryzykował utratą kogokolwiek ani czegokolwiek, jasne? Chcesz to zostań, proszę bardzo! Do niczego cię nie zmuszam.
Poczułem jak moje zmrużone oczy robią się całkowicie czarne. Zamknąłem je, opadłem plecami o na oparcie kanapy i wziąłem głęboki wdech. Gdy wróciły do normalnego koloru otworzyłem je i spojrzałem na Harry'ego, który teraz stał skonsternowany, ze zwieszoną głową.
- Jadę. - Mruknął niewyraźnie, a mimowolnie na moich ustach wymalował się zwycięski uśmiech.
- Liam - spojrzałem na chłopaka obok mnie - postaraj się skołować jakiegoś Ro-Ro*. Jeden wystarczy.
Payne przytaknął i momentalnie wyszedł z pomieszczenia, wyciągając telefon z kieszeni.
- Zayn - kontynuowałem - sprawdź bilety, ewentualnie zajmij się prywatnym.
Ten również skinął głową i wyszedł.
- Harry - westchnąłem - Dopilnuj, żeby wszyscy nasi dowiedzieli się o tym i w miarę szybko spakowali manele.
- Jasne, Lou.
- A... Ja mam coś zrobić? - spytała Edwards
- Ty, Perrie odbierz pieniądze od wszystkich, którzy je nam mają oddać. Jeśli tego nie zrobią... Z pomocą Adama zawieź ich do magazynów.
- Robi się, szefie. - Uśmiechnęła się.
Wyjęła telefon, wystukała coś na ekranie, po czym przyłożyła go do ucha.
- Adam, jest robota. - Powiedziała i od razu rozłączyła się.
Wyciągnęła spluwę zza paska, załadowała ją i z tym jej chytrym uśmieszkiem wyszła z domu. To w niej lubiłem, tą stanowczość, kiedy chodziło o wykonanie jakiegoś zadania. Zerwałem się z kanapy i wbiegłem z powrotem na górę. Skoro wszystko gotowe, mogę już powiedzieć to Nathalie. Ciekaw jestem jak to przyjmie. Nie sądzę, że będzie zadowolona, ale cóż... Takie życie. Zwłaszcza ze mną.
Bez żadnych ostrzeżeń wszedłem do mojego pokoju, gdzie byliśmy wcześniej i ujrzałem ją, siedzącą na łóżku.
- Nathalie. - Zacząłem, próbując opanować głos, co chyba mi się nie udało, bo spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Co się stało?
- Nic. Czemu tak myślisz? - Machnąłem lekceważąco ręką.
Nie mam pojęcia dlaczego z taką trudnością przyszło mi to powiedzieć.
- Masz odrobinę piskliwy głos, nie patrzysz mi w oczy, co robisz zawsze, masz złączone ręce, prawie jak do modlitwy.
- Nienawidzę, jak wiesz to po takich szczegółach. - Prychnąłem.
Jeszcze nie denerwowałem się tak bardzo, jak przy niej teraz. Właściwie... Ja nigdy się tak nie stresowałem. Nawet jak ktoś mnie szantażował. Rozumiecie to? Ja się stresuję przy kobiecie.
- Mów. O co chodzi? - spytała.
- Mam walić prosto z mostu?
Przytaknęła, na co westchnąłem.
- Za tydzień wyjeżdżamy do Ameryki. Może nawet na stałe. - Wydukałem nieskładnie, ale wiedziałem, że zrozumiała.
_____________________________________________
*Ro-Ro - rodzaj statków przewozowych / promy.
Dobra, nie wiem co powiedzieć.
Tym razem to nie ja spierdoliłam.
Akurat ten rozdział mi się w miarę podoba, nie wyszedł jakoś nie wiadomo jak dupnie.
Tym razem chodzi mi o was - czytelników. 
Wdzieliście poprzedni rozdział w ogóle?
Bo mi się wydaje, że nie. Wnioskuję to po jednym komentarzu.
Czuję, że ode mnie odchodzicie. No wiadomo...
Nie trzymam was tu, ale cholera! Zawsze piszecie, że wam się podoba, a nagle wszyscy zniknęli.
Dla nie najważniejsza jest szczerość, więc jeśli coś wam się nie spodobało w rozdziale - piszcie to śmiało, dlatego że m to bardzo pomoże.
No okey, nie będę wam już truć.
Proszę was tylko o jedno: skomentujcie ten rozdział i dajcie znać, że nadal czytacie.
Będę niemożliwie wdzięczna.
Przypominam o tt i dziękuję.
Weronika xo

5 komentarzy:

  1. Ja zawsze czytam, tylko jestem zbyt leniwa by skomentować
    Wybacz
    Rozdział naprawdę super
    Lubię takiego Tommo
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, na prawdę myślisz, że cię zostawiłam? Pamiętaj, nigdy nie przestanę czytać, po prostu piszesz zbyt genialnie, żeby przestać. Ja pop prostu mam czasem mega usterki, dlatego są problemy z systematycznym komentowaniem. Ogólnie ja nie jestem systematyczna, da się to chyba zauważyć :) Pamiętaj, że ZAWSZE możesz na mnie liczyć. Jeśli będziesz miała jakikolwiek problem napisz na t albo gdzieś, zawszę mogę ci pomóc :) I rozdział no cóż, wiesz, że pewnie napiszę że to mój ulubiony (no co, trudny wybór XD), ale tak. Serio, nie wiem, co powiedzieć. Unoszę się w powietrzu z zachwytu tego rozdziału, albowiem jest on tak bardzo idealny, aczkolwiek zawsze takie są, także w sumie nie wiem co powiedzieć. Nie umiem pisać staropolszczyzną wybacz XD Ale naprawdę, to co piszesz jest niesamowite. Podziwiam cię i twój talent tak bardzo, jejku, i ten rozdział >>>>>>> oh, i jak tam egzamin? Bo pisałaś dzisiaj chyba, co nie? O.o Mam nadzieję, że ci dobrze poszedł :) xxxxx
    NA ZAAAWSZE
    @stylesolesi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) <3 A sprawdzian poszedł - mam nadzieję - nieźle, nie był strasznie trudny ;*

      Usuń
  3. Jak już mówiłam, zrobiłam sobie od tego wszystkiego małą przerwe, ale cie nie zostawiłam. Nie ma szans! ;D

    Rozdział naprawe suuper!
    Hm... Wojna? Jaka wojna?
    Będzie ciekawie! ;)
    Louis ucieka?! Jak to możliwe?!
    Ale ich jest mało, więc sie nie dziwie. Wybaczam ci Lou ;P
    Ciekawe co będą robić w tej Ameryce... Ciekawe...
    Jedno tylko mi sie nie podoba.
    Rozdział kompletnie nie pasuje począdkiem, do końcówki poprzedniego rozdziału. Bo wiesz tam ma sie zacząć walka i ktoś stoi za ich plecami, a tu już są w swoim domu, w pokoju...
    Może sie teleportowali?! ;P
    Mam nadzieje, że sie nie obrazisz za tą małą uwage *-*
    Lece dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  4. O ja o ja o ja.
    Ja to mam ogarnięcie.. Zabiłabym mnie na Twoim miejscu siostro. No proszę Cię. Mam tyle do nadrobienia. Dobra spinamy dupcie.
    A więc owwwwwww *-* I czemu ja się pytam nie było tego opisanego. Obiecałaś mi scenę +18 mam nadzieję, że bd :D
    I takie wooohow uciekają i wg z tymi dziećmi jak wyskoczył. owww małe Tomlinsonki *-* Ja się cieszę i wg ale Lou Ty jesteś ze mną chcem Ci przypomnieć!
    No nic lece dalej mi amore ;*
    Buziaki. ;*
    Addie.

    OdpowiedzUsuń